wtorek, 21 kwietnia 2015


Przypomnijmy. Dziennikarz Tomasz Pilecki, opisał w lokalnej prasie liczne kryminalne czyny bandyty, oszusta, złodzieja i psychopaty Krzysztofa Z. z Małkocina w Powiecie Stargardzkim i jego ojca ( byłego więźnia ZK Goleniów) i matki: stalkerów i dręczycieli Ireny i Jana Z. z ul. Bolesława Chrobrego 13 ze Stargardu Szczecińskiego. Bandyci przystąpili do zmasowanego ataku na dziennikarza za opublikowanie o nich artykułów. Pomawiali go, znieważali, zniesławiali szkalowali jego i jego rodzinę w Internecie. Bandyta z Małkocina ponadto wysłał dziennikarzowi ponad 300 maili, listów i smsów z groźbami pozbawienia życia. Były nalewacz benzyny ze stacji paliw OKTAN z ul. Wojska Polskiego w Stargardzie Szczecińskim (zlicytowanej za długi) bandyta Krzysztof Z. z Małkocina pisał w listach z pogróżkami do dziennikarza, że…obleje go benzyną, poćwiartuje piłą motorową, a potem podpali i wrzuci do Iny. Myślicie że to wszystko? Absolutnie nie. Sąd w Stargardzie Szczecińskim uniewinnił bandytę uznając, że….takiej treści maile, smsy i listy z pogróżkami były uzasadnione, albowiem bandyta był w stanie SILNEGO WZBURZENIA gdy to pisał pod wpływem lektury publikacji red. Pileckiego. Najciekawsze jednak jeszcze nie nastąpiło. To dziennikarz dostał wyrok za „nękanie w prasie” gangstera z Małkocina i jego starych- zwyrodnialców i dręczycieli z ul. B. Chrobrego. Ponadto za „nękanie w prasie” idiotka Waluś z sądu rejonowego w Stargardzie z idiotką Klimczak zasądziły mu…50 tys. zł grzywny. Oczywiście dziennikarz przepisał szybko majątek na żonę, z którą wziął rozdzielność majątkową i nic bezrobotnym cwelom nie zapłacił, ale chodzi o absurdalność sytuacji. Uniewinnili bandytę, skazali ofiary oraz dziennikarza, który opisał w prasie historię ofiar psychopatów Z. z Chrobrego 13 i z Małkocina. Od tego dnia zwrot „nękać w prasie” zrobił furorę w mediach w całym kraju, które opisywały absurdalne wyroki stargardzkiego sadu w tej sprawie : np.

niedziela, 25 stycznia 2015



  PRZESTĘPCY IRENA, JAN I KRZYSZTOF Z. ZE STARGARDU SZCZECIŃSKIEGO OD KILKU LAT PRÓBUJĄ ZAMKNĄĆ USTA DZIENNIKARZOM OPISUJĄCYM W LOKALNEJ PRASIE DOKONYWANE PRZEZ NICH PRZESTĘPSTWA. STRASZĄ ICH SWOIMI „WPŁYWAMI” W LOKALNYCH: PROKURATURZE I SĄDZIE REJONOWYM.NA BANDYTÓW NIE MA MOCNYCH. ICH KRYMINALNĄ DZIAŁALNOŚĆ CHRONI STARGARDZKA  PROKURATORSKO – SĄDOWA SITWA.
Dręczyciele…
           75- letni Irena i Jan Z. ze Stargardu Szczecińskiego oraz ich 50- letni syn Krzysztof Z. z Małkocina w Powiecie Stargardzkim zamienili życie kilkunastu osób w piekło. Były więzień goleniowskiej jednostki penitencjarnej Jan Z., dziś mieszkaniec budynku przy ul. Bolesława Chrobrego 13 w Stargardzie Szczecińskim ostatnią karę pozbawienia wolności odbywał jako „erka” w trybie zwykłym. Wśród recydywistów penitencjarnych miał opinię „kapusia”. Jego syn poszedł w ślady ojca, choć do zakładu karnego jeszcze nie trafił. Kilkanaście postępowań prokuratorskich prowadzonych przeciwko niemu przez szczecińskie organa ścigania dotyczą napadów, rozbojów, włamań, wymuszeń, dotkliwych pobić, uszkodzenia mienia, oszust oraz kradzieży. Krzysztof Z. jest bezrobotnym. Mieszka w niewielkiej wsi Małkocin pod Stargardem.  Jego żona Bożena Z. jest pracownicą Banku PEKAO, który ma siedzibę na ul. Czarnieckiego w Stargardzie Szczecińskim. Pracuje tam od początku swej kariery. Do niedawna mieszkali w Stargardzie, między innymi na Osiedlu Zachód. Tam sąsiedzi do dziś boją się o nich mówić. Wcześniej Krzysztof Z. pracował jako sprzedawca na stacji paliw Grupy Lotos mieszczącej się na ul. Wojska Polskiego w Stargardzie Szczecińskim. Od lat z przestępczą rodziną nikt nie może sobie poradzić. Kim są ci przestępcy, że mają tak silne poparcie skorumpowanej prokuratury rejonowej i sądu w Stargardzie Szczecińskim? Czy nas też będą chcieli wysłać na rok do więzienia za opublikowanie tego materiału?
– Wybijał ludziom  okna, otruł psa sąsiadki, wyzywał od k…. w małe dziewczynki, mojego syna oblał zimną wodą w piwnicy. Nie dawał nam żyć….
      Irena i Jan Z. dali się we znaki wszystkim, z którymi weszli w jakąkolwiek interakcję. Zaczynało się niewinnie, od uwag wiecznie niezadowolonego ze wszystkiego  Jana Z, który od ponad 40 lat mieszka w kamienicy na stargardzkim Starym Mieście. Byłemu osadzonemu, przeszkadzało w zasadzie wszystko: szczekający pies sąsiadki, którego otruł kiełbasą naszpikowaną trutką, dzieci grające w piłkę na dworze, w które rzucał kamieniami, wiszące na klatce schodowej kwiaty, które podlewał benzyną – by uschły, jak również gazetki reklamowe które zwijał w rulon i wyrzucał do śmietnika. Kradł nawet wycieraczki na klatce, wykręcał „nóżki” przy drzwiach wejściowych do budynku czy żarówki  z korytarza, które Spółdzielnia Mieszkaniowa zaczęła potem malować na czerwono. Śrubokrętem rozkręcał skrzynki na listy i wykradał z nich korespondencję sąsiadów. Jego żona Irena Z. nad parą z garnka otwierała je i czytała co przychodzi do współlokatorów. W czasach PRL – u kilka razy udało im się ukraść w ten sposób kilka dolarów, czy marek niemieckich nadsyłanych do Polski przez rodzinny z zagranicy. Potem opróżnione z pieniędzy koperty z listami Jan Z. z powrotem podrzucał prawowitym adresatom do ich skrzynek na listy. Kiedy się napił, załatwiał się na korytarzu, czy w piwnicy. Fetoru odchodów nie dało się wytrzymać. Sąsiedzi zaczęli głośno mówić o konieczności podjęcia działań zmierzających do eksmisji niewygodnego lokatora.
Otruł psa, bo…nie dawał mu się skupić
– „Saba” to był mój ukochany pies. Przeżyłam z nim tyle lat.  Proszę pani, pies to jest zwierzę. Nie ma rozumu, ma jedynie instynkt. Czasem może faktycznie zaszczekał, ale to nie jest powód do tego, żeby  go otruć – mówi nam sąsiadka Jana Z. Po chwili starsza kobieta zaczyna płakać, wyciera łzy chusteczką. – Jak podłym trzeba być człowiekiem, żeby posunąć się do czegoś takiego. Przeżyłam z nim tyle lat. Z. ( tu pada pełne nazwisko dręczyciela – przyp. red.) dzień w dzień walił taboretem w podłogę, kiedy Saba choć raz zaszczekała. Wielokrotnie odgrażał się, że jeśli <ten kundel> nie przestanie ujadać, to go otruje. Pewnego razu pod swoimi drzwiami od mieszkania znalazłem odręcznie pisany anonim. Było to w 2008 roku. Było w nim napisane, że już <czas na kundla>. Kilka dni później Saba zaczęła dziwnie się zachowywać. Kiedy pojechałam z nią do weterynarza, było już za późno. Płukanie żołądka nic nie dało. Weterynarz powiedział, że pies został otruty zatrutą kiełbasą. – Osoby o słabej psychice w starciu z tym psychopatą nie mają żadnych szans. Kiedy mnie widział na klatce schodowej wyzywał „pierdoloną jechówką”. Po stracie ukochanego pupila otrząsnęłam się dopiero po kilku miesiącach – opowiada swoje traumatyczne przeżycia starsza pani. – Jan Z. zamienił moje życie w piekło - dodaje
Dzieci się go panicznie bały,  w zimę lał ich…wodą z węża.
      -Kiedy mój syn był mały, jak to dziecko, zdarzyło mu się narozrabiać. A to bawili się z chłopcami w chowanego w piwnicy, a to porozrzucali trochę piasku z piaskownicy na chodnik, to znów wleźli gdzieś na drzewo i nie mogli zejść. Nigdy jednak nie przekroczyli w zabawie dobrego smaku. Kiedy moje dziecko zapłakane i całe mokre przybiegło do domu nie wiedziałam co się stało. Spytałam go więc prędko czemu płacze? Dominik ( imię zostało zmienione) powiedział, że sąsiad spod „dziewiętnastki” podłączył w pralni węża i zaczął go z nim gonić. Zamurowało mnie. Poszłam więc do Jana Z. i spytałam czy to prawda? Nie próbował nawet kłamać. Powiedział, że jeśli <gnój> jeszcze raz nasypie piasku w piwnicy to będę go ściągała ze ściany. Sprawę chciałam zgłosić milicji, bo były to lata osiemdziesiąte, ale Jan Z. był ORMO-wcem. Trudno było by mu cokolwiek udowodnić. Nie miałam świadków, a dręczyciel mógłby się łatwo wyłgać z zajścia tłumacząc to fantazją małego dziecka.
Nie pożyczył mu 5 zł na „małpkę” to porysował jego samochód
       Pan Jerzy do dziś wspomina zajście z początku lat 90., kiedy to Jan Z. kuchennym nożem porysował mu samochód. – Jak zawsze gdy chodzi o tego człowieka początki były niewinne. Wie pani jak to jest z facetami. Pokłóci się taki z kobitą, ma gorszy dzień, przyjdzie do sąsiada, kupi flaszkę i się wyżali. Nic nienormalnego. Tak też było z Janem Z. który dzień w dzień skarżył się na swoją żonę Irenę. – A to, że jak się wkurzy, to  go kopie <po jajcach>, a to, że mu jeść nie daje, a to, że smęci iż wiecznie pijany chodzi. Tego wieczoru ostro popiliśmy w piwnicy. W życiu bym się nie spodziewał, że następnego dnia, w biały dzień weźmie nóż i porysuje mi auto – mówi Pan Jerzy. Miał za to kolegium, bo widziało to z okien kilku sąsiadów. – Poszło o to, że z rana nie pożyczyłem mu pięciu złotych na „małpkę”.
Zwyzywał małą dziewczynkę od k….y, bo bawiąc się popchnęła mu rower
    - Gdy tego psychopaty się bliżej nie pozna, można mieć wrażenie, jest normalny, ale to tylko pozory – mówi jego sąsiadka. Pani Basia ( imię zostało zmienione) była zszokowana, kiedy jej sześcioletnią córkę były osadzony goleniowskiego Zakładu Karnego nazwał k….wą. – Jan Z. wpadł w atak wściekłości. Nigdy w życiu nie widziałam, aby ktoś tak się zachowywał. Zrobił się cały czerwony, zaczął kląć jak szewc, piana mu zaczęła lecieć z buzi. Powiedział, że tego tak nie zos tawi i gorzko pożałuję, że moje dziecko…chciało mu ukraść rower. Niech mi pani wierzy, że gdy słyszałam jego słowa, zaczęłam analizować to, co na jego temat mówią sąsiedzi z naszego bloku, jak również znajomi z ościennych kamienic.  Ten człowiek zawsze wydawał się lekko niezrównoważony, ale im bardziej posuwamy się w czasie, im bliżej roku 2015, tym stadium jego choroby staje się coraz widoczniejsze. Dziwię się, że tego człowieka nikt nie umieścił jeszcze w Zakładzie Psychiatrycznym. To jest psychopata i zamiast odseparować go od zdrowej części społeczeństwa, sąd w naszym kochanym Stargardzie zrobił z niego jeszcze pokrzywdzonego przez złych ludzi. To nie mieści się w głowie – mówi czterdziestolatka.
Rok przerwy w dręczeniu. Bandyta poszedł  <siedzieć>. Najpierw na 14 miesięcy
    Kiedy Jan Z. spowodował wypadek samochodowy w którym ledwo co życia nie stracił kierowca samochodu, w który kompletnie pijany dręczyciel z ul. B. Chrobrego uderzył prowadzonym przez siebie pojazdem wszystko stało się jasne. -Przestępcę zobaczyliśmy dopiero po ponad roku mówi pan Julian, mieszkający budynek za blokiem dręczyciela. – W wydychanym powietrzu miał ponad 3,5 promila alkoholu. Wyrok, jak za takie przestępstwo dostał i tak rażąco niski. Sąd w Goleniowie wysłał go so tamtejszego Zakładu Karanego.  Powinien iść za kraty, nie na rok, a na co najmniej 5 lat, uważa pan Julian, którego spotkaliśmy naprawiającego rower przy swoim bloku. – A czemu się pani pyta o Z.? Znowu coś nawywijał? Pyta nas mężczyzna. Odpowiadamy więc, że piszemy o nim reportaż, dokumentujący jego działalność przestępczą. – O, to dobrze się składa, mój syn miał przez tego psychopatę myśli samobójcze. Pani, to jest chory człowiek. Mieszaniec zza Buga. Półukrainiec, dlatego to takie podłe. Dzisiaj cię klepie po plecach a jutro ci w nie wbije nóż – mówi pan Julian- Wczoraj rzucał w ludzi z okna workami foliowymi napełnionymi wodą. Tu jest taki redaktor, młody chłopak Z. już kilka razy też opisywał  w gazecie to pani, co tu się działo. Syna bandytę nasłał na niego, żeby go pobił za to. Pani uważa, bo na panią też bandytów naśle. Patrzy pani, on tam mieszka. Mężczyzna pokazuje ręką  okno, gdzie ktoś schowany za firanką obserwuje co się dzieje. Firanka pulsacyjnie rusza się co chwila. Pytamy więc czy to Jan Z. ukrywa się za nią.
Ubiera laczki, bierze dyktafon i notes i przy zgaszonym świetle idzie nocą podsłuchiwać pod drzwi sąsiadów. Na Irenę Z. wołają „Radio Wolna Europa”
– Pani, to jego kobieta Irena się chowa za tą firanką. Wołają na nią „Radio Wolna Europa” lub „blokowy szpicel”. Kiedy robi  się ciemno Irena Z. bierze dyktafon i notes oraz małą latarkę, żeby nie palić światła na klatce schodowej. Pytamy więc po co? – Pani, jak to po  co, żeby szpiclować – kontynuuje nasz rozmówca. – Ubiera laczki i przy zgaszonym świetle od samej góry budynku staje pod drzwiami sąsiadów i nasłuchuje. Potrafi tak stać nawet do 3, 4 nad ranem. Nagrywa na ten dyktafon gdy zza drzwi sąsiadów dochodzą jakieś głośniejsze rozmowy, a jak cichsze to notuje o czym rozmawiają. Potem lata na Klasztorną na dyżur dzielnicowych w budynku Administracji  i donosi na sąsiadów.  Za komuny to jeszcze stary Z. włamywał się sąsiadom do skrzynek na listy i kradł z kopert im  marki, czy dolary. Teraz jak porobili te nowe skrzynki to otwiera je śrubokrętem. Kradnie korespondencję, czyta co rodziny piszą do sąsiadów, a jak coś go zaniepokoi, to wysyła Irenę Z. do dzielnicowego. Zapyta pani Tadka, mieszka nad Z. to pani dokładnie powie. Kiedyś nakrył starą Z. jak wracał nad ranem do domu. Stała pod drzwiami sąsiadki na pierwszym piętrze i notowała o czym rozmawia z mężem. Błagała Tadka, żeby nikomu nic nie powiedział. Nawet próbowała go przekupić jakimiś przetworami: grzybkami marynowanymi, ogórkami, czy dżemem.  Dawała mu co tydzień w piwnicy 10 zł na piwo, żeby trzymał gębę na kłódkę – Mówię pani, idzie pani do Tadka, o widzi pani to ten siwy co schodzi zjazdem do piwnicy w bloku 13 na Chrobrego, bo tu, to już Wita Stwosza.
- Kiedy wpadła do mnie do domu, pytać dlaczego nazywam ją „Wolna Europa” myślałem, że mnie zabije.
 Pan Tadeusz  przez pół życia był wicedyrektorem Zakładu Dziewiarskiego Luxpol w Stargardzie Szczecińskim. Chętnie z nami rozmawia.  Nad Janem  Z. mieszkają z żoną od blisko 40 lat. Po rozmowie widać, że jest osobą inteligentną, po studiach. Oczytany. Cytuje znanych autorów, wie co słychać w polityce. – Stoimy nad grobem, dajmy już spokój, jesteśmy starymi ludźmi. Co się stało, to się nie odstanie. Jasiu ważył sobie piwo, które teraz pije… przez całe życie. To prawda, o co pani mnie pyta. Był nieznośny, gnębił dzieci, dręczył sąsiadów, czasami mam wrażenie, że ta jego baba była jeszcze gorsza niż on. Julek jest porywczy, nie raz dali sobie po mordzie. Z tym dręczeniem jego syna to nie bardzo wiem jak było. Wiem, że Janek dzwonił ciągle do jego zakładu pracy, że syn Julka to złodziej, oszust. Coś takiego. On się lubuje w takim dręczeniu ludzi, judzeniu, podpuszczaniu. Powiedzmy sobie szczerze: nic nie dzieje się bez powodu. Jasiu naważył sobie tego piwa, a Tomek, ten redaktor go zmusił na stare lata do jego wypicia. Mógł to zrobić nieco delikatniej, bo to też nie jest tak, że on jest bez winy. Po co od razu było tego Janka opisywać w gazecie. Całe miasto się z Irki i Jasia śmiało. Ale ten redaktor też jest cięty i trudno go zmusić do zmiany obranego kursu.  Nikt Z.  nie lubi, to fakt, ale proszę się zastanowić. Dziwne by było, żeby było inaczej. Kiedyś piłem z kolegą piwo, zamknąłem piwnicę, bo widzi pani, tutaj mamy taki wjazd – pokazuje nam pan Tadeusz. – Tu zamykamy od zewnątrz, a wchodzę normalnie klatką schodową. Szedłem do siebie domu i spotkałem Z. jak szła wyrzucić śmieci. W swoim życiu miała kilka takich okresów, w których żadnemu z sąsiadów nie mówiła dzień dobry przez pół roku. Za to, że jej nikt nie lubi i odwracali się na jej widok. Nam zawsze mówiła, więc gdy mi nie powiedziała byłem zdziwiony. Pytam jej więc – Irena a ty się obraziłaś? Nic nie powiedziała, nawet się nie odwróciła do mnie tylko zeszła na dół. Za jakieś 5 minut ktoś zaczął pukać do naszego domu. Żona  otworzyła. Z. wpadła jak burza. – Gdzie jest ten ch…., sku…..pierd…..pijak i zaczęła otwierać po kolei wszystkie drzwi w naszym domu w poszukiwaniu mojej osoby. Fakt, byłem po dwóch piwach, więc język mi się trochę rozwiązał, żartuje pan Tadeusz. Uspokój się Gumowe Ucho – zawołałem do niej. To zadziałało na nią jak płachta na byka, bo wiedziała, że wszyscy sąsiedzi  tak o niej mówią, lecz nikt w twarz jej tego nie powiedział. Nazywali ją także „Radio Wolna Europa” od tego nocnego podsłuchiwania sąsiadów po ciemku. Po tym zajściu dzień dobry nie mówiła mi przez rok – śmieje się pan Tadeusz. Cóż więcej. Bardzo trudni ludzie. W szczególności gnębili młodych ludzi, młode małżeństwa, osoby samotne, dzieci. Mnie, jak w zasadzie wszystkim, wrzucali tylko anonimy z pogróżkami do skrzynki na listy. Takiego gnębienia jak inni, nie doświadczyłem.
                                                    „Przykro mi, że żyję od lat z tak <godnym sąsiadem>”
     Co by to nie miało znaczyć takiej treści anonim Jan Z. , w 2009 roku wrzucił do skrzynki na listy mieszkającego naprzeciwko niego Pana Wiktora (imię zostało zmienione). Pismo podpisane było „Zakrzewska”. Sądowa ekspertyza grafologiczna, w późniejszych sprawach karanych udowodniła, że autorką listu była Irena Z., żona dręczyciela z ul. Chrobrego.  Takich listów małżeństwo Z. swoim sąsiadom podrzuciło kilkadziesiąt. Pod drzwi, do skrzynek na listy, poprzez Pocztę Polską. Dotyczyły one różnych <aspektów> codziennego życia.  < sraj ciszej bo jak pierdzisz to się budzę>, <ciszej się bzykajcie, bo za ścianą ludzie mieszkają>, < wiem, że kradniesz prąd w piwnicy, już cię podpierdoliłem do elektrowni>, <nowe auto się kupuje, a podatków się nie płaci>, to tylko niektóre z odręcznie pisanych anonimów, którymi dręczyli przez lata swoich sąsiadów Irena i Jan Z z ul. Bolesława Chrobrego 13 w Stargardzie Szczecińskim.
Zapchał jej zamek w drzwiach, bo grała za głośno na pianinie
      Kiedy dręczyciel z Chrobrego zapchał zamki do drzwi swojej sąsiadce, pani Jolanta na początk u uznała to za chuligański wybryk jakichś łobuzów. Przez myśl jej nie przeszło, że w taki sposób bawić się może 70- letni wówczas Jan Z. Wdowa zawołała więc ekipę, naprawili zamek i zapomniała o sprawie. Incydent powtórzył się za kilka tygodni, tyle tylko, że sprawca został zauważony przez mieszkającą naprzeciwko pani Jolanty sąsiadkę., gdy wpychał jej zapałkę do zamka w drzwiach. Kobiety, przypadkowo spotkały się przy skrzynce na listy, a pani Ewa opowiedziała sąsiadce co zaobserwowała. Kobieta udała się więc do Jana Z zapytać czy to prawda. A jeśli tak, o co mu chodzi? Mężczyzna powiedział, że to on, a jeśli jeszcze raz będzie grała na pianinie i uniemożliwiała mu spokojne odpoczywanie w mieszkaniu…podpali jej wycieraczkę. Zszokowana kobieta nie wiedziała co powiedzieć.   Dręczyciel jak obiecał, tak też zrobił. Za kilka dni, gdy kobieta nie zaprzestała gry na instrumencie, psychopata podpalił jej wycieraczkę pod drzwiami w mieszkaniu. Pani Jolanta nie wytrzymała i złożyła na dręczyciela zawiadomienie w komisariacie Policji. Gdy dzielnicowy odwiedził Z. w domu i w wyniku wywiadu środowiskowego dowiedział się, że chodzi właśnie o niego, powiedział jej, że liczba doniesień na dręczyciela nie mieści się już im w szafie, <ale co oni mogą zrobić?>. Zaproponował kobiecie wniesienie prywatnego aktu oskarżenia do sądu.  Gdy zmartwiona tym faktem starsza pani wracała do domu, nieoczekiwanie z ciemnego korytarza wyłonił się Jan Z, który z całej siły uderzył pięścią w twarz swoją sąsiadkę. Kobieta  zalała się krwią i straciła przytomność. Przybyła na miejsce karetka wezwana przez palącą w oknie papierosa inną  sąsiadkę zabrała panią Jolantę do szpitala. Następnego dnia z rana, Jan Z. miał w piwnicy <odwiedziny>, których długo nie zapomni. Z gospodarską wizytą postanowił przyjść do dręczyciela syn skatowanej przez niego sąsiadki, który ręcznie wytłumaczył Janowi Z., że kobiet, a co dopiero starszych, się nie bije. Siła argumentów Tomasza Pileckiego, syna Pani Jolanty, ówczesnego dziennikarza nieistniejącego już dziś tygodnika 7 Dni Powiatu Stargardzkiego była tak duża, że Jan Z, przez tydzień nie mógł chodzić o własnych siłach, a przez dwa miesiące bał się wychylić z domu. Ponadto dręczyciel musiał wstawić sobie w piwnicy nowe drzwi, bo w starych na środku pozostała dziura po jego…głowie.
Trafiła kosa na kamień, czyli cisza przed burzą
      Przez dobre dwa miesiące w całej kamienicy przy ul. Bolesława Chrobrego 13 w Stargardzie Szczecińskim zapanował nieznany dotąd spokój.  Żadnych anonimów rzucanych sąsiadom pod drzwi. Przestały ginąć żarówki i listy ze skrzynek na listy. Dzieci mogły spokojnie i swobodnie się bawić. Położona enty raz z rzędu wycieraczka na korytarzu, pierwszy raz od lat przeleżała na swym miejscu więcej niż dzień. Dziwnym zbiegiem okoliczności  nikt także nie załatwiał swych potrzeb fizjologicznych na klatce schodowej, a przykręcona  przez Spółdzielnię Mieszkaniową do drzwi wejściowych „nóżka”  nie stała się obiektem niczyjego wandalizmu. Także z wiszących na korytarzu kwiatów przestała się lać benzyna, a piwnica przestała być miejscem alkoholowych libacji. Przynoszone przez kolporterów gazetki reklamowe sieci Netto, czy Kaufland leżały na półce na gazetki wewnątrz budynku i nikt ich nie wyrzucał do śmietnika przed tym jak ktokolwiek z mieszkańców zdążył się z nimi zapoznać. Niestety nikt i nic nie przywróciło życie „Sabie”, którą <pobity> dręczyciel dużo wcześniej otruł zatrutą kiełbasą.
Były  więzień zadzwonił po posiłki.
Synek: bandyta z Małkocina wybił jego sąsiadce okna
    To, że ktoś odważył się położyć kres terrorowi dręczyciela Jana Z. nie dawało byłemu więźniowi spokoju. Sąsiedzi byli wdzięczni panu Tomkowi, że odważył się przeciwstawić ich wieloletniemu oprawcy. Przede wszystkim spokój psychiczny odzyskała jego matka, mająca wątpliwą przyjemność mieszkać koło psychopaty Jana Z. Spokój mieszkańców kamienicy szybko jednak został zmącony. Po blisko dwumiesięcznym okresie normalności Jan Z wezwał na pomoc swojego syna. Gangster Krzysztof Z.z Małkocina, na co dzień zadający się z półświatkiem: złodziej, oszust, bandyta i paser w odwecie za to, że starsza pani doniosła na jego ojca Policji powybijał jej o 2 w nocy wszystkie szyby w domu. Zastraszaniu mieszkańców bloku nie było końca. Dręczyciel Jan Z. napisał odręcznie 30 liścików z pogróżkami i wrzucił je wszystkim sąsiadom do skrzynek na listy. < ty możesz być następny> brzmiał komunikat na kartce w kratkę napisany przez psychopatę Jana Z. Kolejnej nocy Jan Z. włamał się innej sąsiadce do piwnicy i ukradł jej rower. Przy okazji załatwił swoje potrzeby fizjologiczne na korytarzu i upojony alkoholem…zasnął koło odchodów.  Kiedy o zajściu dowiedział się syn Pani Jolanty, sprawy nabrały dynamiki nieznanej dotąd przez lata. Mężczyzna napisał wniosek o eksmisje dręczyciela i jego żony.  Zaniósł go do Spółdzielni Mieszkaniowej. Powiadomił o zajściu policję i prokuraturę. Zainteresował się też praktykami nielegalnego handlu miodem w piwnicy przez Jana Z. Urząd Skarbowy natychmiast zareagował karząc dręczyciela grzywną za prowadzenie niezarejestrowanej działalności gospodarczej. Pan Tomasz wraz z mama  założyli także rolety antywłamaniowe i kraty w oknach mieszkania mamy oraz monitoring drzwi wejściowych i okien. To w skuteczny sposób zniechęciło bandytę z Małkocina do kolejnego wybijania kobiecie okien. Na koniec , pan Tomasz opublikował artykuł prasowy w lokalnej gazecie na temat  dręczycieli Ireny i Jana Z. W szczególności to ostatnie wyprowadziło bandytę Krzysztofa Z. z Małkocina z równowagi. Postanowił odwiedzić dziennikarza w redakcji.
Niecodzienne odwiedziny.
Na przywitanie przyniósł siekierę i kij bejsbolowy
- Do dziś pamiętam ten dzień. To był 23 marca 2009 – mówi pani Agnieszka, ówczesna stażystka w lokalnej redakcji gazety „7 Dni Powiatu Stargardzkiego”. Nie wiedziałam kto to jest. Wpadł z kijem i siekierą do redakcji. Szukał Tomka Pileckiego. Tomek siedział za ścianą. Teraz, może to brzmi śmiesznie, ale niech pani wczuje się w sytuację, gdy jakiś psychopata wpada do Pani redakcji, w sekretariacie jest pani sama, bo dziennikarze są w terenie. Szuka faceta, który też jest sam i nie za bardzo będzie się mógł obronić. Bo czym by miał odpierać atak szaleńca? Ołówkiem?  Sytuacja była naprawdę nieciekawa i Bóg miał nas w swojej opiece, bo gdyby nie trzeźwa reakcja Tomasza, dzisiaj mogli byśmy ze sobą nie rozmawiać, mówi pani Agnieszka. – Pamiętam tylko  jego łeb – taki typowo psi, jak owczarka  niemieckiego i tę siekierę. Z czerwonym trzonkiem. Nówka, nie używana – mówi Tomasz Pilecki. Za bardzo nie wiedziałem kto to w ogóle jest bo ja tego bandyty dotąd na oczy nie widziałem. Tylko z relacji sąsiadki mojej mamy, która przyuważyła go paląc o 2 w nocy papierosa jak wybijał mamie okna w domu. Zastanawiałem się, czy to jest jeden z fanów prowadzonej przeze mnie  rubryki „Moim Zdaniem”, gdzie <jechałem> po wszystkich idiotach w regionie,  czy może pomylił redakcję z areną ekstremalnych sportów walki, bo wie pani, tam kiedyś ktoś przyszedł na przykład naprawić rower.  -A to w redakcji nie naprawiacie rowerów? Tak mnie zapytał i wyszedł – żartuje Pilecki. Rozmawiając z nim coraz trudniej zachować jest nam powagę, bo Tomasz Pilecki rozbraja nas  swym sposobem bycia. Raz dowcipem, raz jakąś anegdotą z życia redakcji, w międzyczasie nadciąga kawa z mleczkiem, które przynosi przesympatyczna pani w ciąży. Widząc, że spoglądam na jej <brzuszek> redaktor naczelny Głosu Choszczeńskiego inteligentnie pointuje  - Proszę tak nie patrzeć, to nie moja robota. To ta pani przytuli kolejny Kindergeld na dziecko, nie ja ( Kindergeld to benefit w wysokości 200 euro wypłacany na każde dziecko  dla pracowników firm zarejestrowanych w Niemczech lub Holandii, tak jak właśnie PHU „TOP” Tomasza Pileckiego – przyp. red.) Wracamy po chwili  do nagrywania wypowiedzi Tomasza Pileckiego. - Więc pomyślałem że ten gość o psim łbie, może też się pomylił? Ale nie, on się jednak nie pomylił, bo  zawołał do mnie na cha i na ku i na sku i co to ma być? I zza pazuchy wyciągnął aktualne wydanie naszej gazety gdzie opisani byli jego mamusia i tatuś – dręczyciele z ul. Bolesława Chrobrego 13 w Stargardzie. Odpowiedziałem więc, że to artykuł o dwóch bandytach. Chyba znowu go zdenerwowałem, bo wówczas, poważnie zrobiło się nieciekawie. Psychopata Krzysztof Z. siekierę zanurzył w biurku i rzucił się na mnie z pięściami. Poszarpaliśmy się trochę. Szczerze pani powiem, że spodziewałem się po takim gangsterze czegoś więcej, bo wchodzi w czarnej skórze, w ciemnych okularach, wyposażony w fachowy sprzęt, a jak przychodzi co do czego  i lekko go oklepałem, to ten z przerażeniem w oczach, w podartej koszuli i rozerwanych spodniach zaczął uciekać z redakcji. Porwana koszula całkiem mu się zsunęła przez nogi i z gołą klatą uciekł na korytarz, prosto w objęcia Policji i ochrony biurowca ZNTK, które wezwała pani Agnieszka. Wiem, że ja się nie powinienem z tego śmiać, bo dla Agi, czy w zasadzie dla każdego w miarę normalnego człowieka to jest ekstremalnie ciężkie psychicznie doznanie, ale nie mogę powstrzymać się  od śmiechu pani redaktor. Pierwsze co powiedział Policji, gdy ci skuwali go w kajdany i wywozili na <dołek> to, że rozerwałem mu koszulkę i spodnie. I że wróci tu jeszcze po pieniądze za zniszczone ubrania. Pedalską czerwoną koszulkę wycenił, pani redaktor, na 200 zł. Chyba do dziś czeka, na te 200 zł ( śmiech).  Wychodzi więc na to, pani redaktor, że bandyta jest mocny wobec 60 – letniej emerytki której pod osłoną nocy wybił szybu w domu. Kiedy natomiast miał okazję pokazać swoją „moc” z kimś równym sobie, to wolał dać się skuć policjantowi w kajdanki, niż kontynuować <sparing> w redakcji . Pamiętam jeszcze jak mój kolega, ś.p. Marek Wieczorek, który miał niedaleko nas swoje biuro Nauki Jazdy przyszedł do mnie wieczorem i powiedział, że Krzysztof Z. na korytarzu nie mógł darować sobie tej koszulki, którą mu zniszczyłem. Był chyba do niej bardzo przywiązany – mówi Tomasz Pilecki.
Bandycka napaść przestępcy z Małkocina…bezkarna
      Dużym zaskoczeniem dla wszystkich, którzy widzieli bandycką napaść psychopaty Krzysztofa Z. z Małkocina na redakcję lokalnej gazety i redaktora Tomasza Pileckiego był fakt, że bandytę, po 48 godzinach, prokurator rejonowy w Stargardzie Szczecińskim nakazał wypuścić.  W napadzie z siekierą, zdemolowaniu redakcji i groźbach pozbawienia życia kierowanych wobec Tomasza Pileckiego prokuratorzy stargardzkiej prokuratury rejonowej nie dopatrzyli się znamion czynu zabronionego. Na takie uzasadnienie postanowienia, zażalenie wywiódł pokrzywdzony Tomasz Pilecki. Kolejnym szokiem dla wszystkich wokół była decyzja stargardzkiego sądu, która zaskarżone postanowienie utrzymała w mocy. To precedensowy przypadek, aby nie penalizowano tak groźnych czynów przestępczych w wykonaniu przestępcy o barwnej karcie karnej. Lokalna redakcja wszczęła zatem swoje wewnętrzne dziennikarskie śledztwo na temat osoby Krzysztofa Z. z Małkocina, jego działalności przestępczej i powiązań gangstera ze stargardzkimi organami ścigania i wymiarem sprawiedliwości. Efekty ponad trzymiesięcznej pracy śledczej okazały się porażające. O swoich odkryciach dziennikarze, wówczas już: tygodnika 7 Dni Stargardu i gazety Głos Choszczeński opublikowali obszerny materiał prasowy. Od tego momentu, czyli od dobrych trzech lat dziennikarze, a w szczególności redaktor naczelny Tomasz Pilecki, są  regularnie szkalowani, zniesławiani i znieważani za pomocą Internetu przez bandytę Krzysztofa Z z Małkocina z jednej, natomiast prześladowani przez stargardzki sąd i prokuraturę z drugiej strony. Czego boi się prokurator rejonowy w Stargardzie Adam Szurek? Dlaczego prokurator Arkadiusz Wesołowski z prokuratury rejonowej w Stargardzie Szczecińskim kontaktował się poza prokuraturą z przestępcą Krzysztofem Z? Jaki cel miało włączenie się stargardzkiej prokuratury do prywatnego aktu oskarżenia skierowanego przez przestępców Z, przeciwko lokalnej redakcji za  rzekome naruszenie ich  dóbr osobistych w publikacji prasowej ? Dlaczego Irena i Jan. Z. stalkerzy i dręczyciele z ul. Bolesława Chrobrego 13 w Stargardzie Szczecińskim nie zostali skazani za wieloletnie dręczenie swoich sąsiadów? Czy Mariusz J.,były prezes sądu w Stargardzie Szczecińskim wywierał naciski na sędzię Halinę Waluś, aby ta skazała redaktora naczelnego Tomasza Pileckiego za zniesławienie bandytów w prasie? Jaki interes ma stargardzki wymiar sprawiedliwości w chronieniu dręczycieli z ul Chrobrego  i ich syna bandyty z Małkocina?
10 lat slalkingu, dręczenia i nękania przez parę psychopatów z ul. Chrobrego bez wyroku
     Także kilka zawiadomień o popełnieniu przestępstw dręczenia, stalkingu i nękania osób prywatnych, firm i dzieci przez psychopatów Jana i Irenę Z. nie doczekało się postawienia zwyrodnialców przed obliczem sądu. Stargardzcy prokuratorzy przekazywali sobie sprawy Zakrzewskich jak gorącego kartofla. Co zatem tak parzyło nadzorujących  postępowania przygotowawcze?  Do stargardzkiej prokuratury zawiadomienie o nękaniu przez Jana i Irenę Z. złożyło siedem osób. 3 sąsiadów, dwóch dziennikarzy i trzech mieszkańców oddalonego o 200 metrów od Z. bloku mieszkalnego. Swoje zawiadomienie poparli rzetelnie zgromadzonym materiałem dowodowym. Były to przede wszystkim odręcznie pisane anonimy z pogróżkami wrzucane przez dręczyciela Jana Z. do skrzynek na listy, także liczne smsmy z groźbami pozbawienia zdrowia i życia, a także billingi rozmów z telefonu stacjonarnego o numerze: 091 578 31 24. To z tego numeru Z. wydzwaniał między innymi  do dziennikarza Tomasza Pileckiego. – Każdą rozmowę ze mną zaczynał od słów  ty chu, ty ku, ty sku itd. Straszył, że spali mi dom, porwie dzieci, podpali mnie benzyną i wrzuci do jeziora, czy rzeki. Dziennie potrafił wykonać z pięćdziesiąt takich połączeń. To jest psychopata, pani redaktor. Kupował sobie startery w różnych sieciach komórkowych i wysyłał mi  z różnych numerów telefonów wulgarne smsy. Treści na ogół były te same, które przytoczyłem przed chwilą.  Na początku byłem zdziwiony, że takiemu staremu dziadzisku w ogóle chcę się bawić w takie rzeczy. Przecież to wymaga dość dużego nakładu czasu i starań, aby idioty nikt nie namierzył. On czuł, że nic mu za to nikt nie zrobi, dlatego dręczył dalej, nękał i zastraszał. Na przesłuchaniach w prokuraturze rżnął schorowanego, niedołężnego, po kilku zawałach. Mnie takie tanie chwyty nie łapią, pani redaktor. Było nie chlać denaturatu, to by zawałów nie miał – komentuje sprawę Tomasz Pilecki. W każdym razie bandyta pozostał bezkarny i to jest kompromitacją stargardzkiej prokuratury. Żadno z siedmiu postępowań przygotowawczych prowadzonych przeciw degeneratom z Chrobrego nie doczekało się postawienia im zarzutów. 3 prywatne akty oskarżenia, które ofiary dręczycieli skierowali do stargardzkiego sądu zakończyły się niczym. Pokrzywdzeni przez 75- letnich dziś dręczycieli przecierali oczy ze zdziwienia nad cudami, które działy się na sądowej sali. Sędziowie prowadzący postępowania stawali na głowie, aby bandytom z Chrobrego 13 włos nie spadł z głowy. – Kryminalne czyny  Jana Z. tłumaczyli wiekiem, lekką schizofrenią, kilkoma zawałami serca. Tylko co to ma do rzeczy? Jak ja ukradnę komuś samochód i będę miała 75 lat i kilka zawałów serca to zwolni mnie to od odpowiedzialności karnej? Ten człowiek zabrał mi kilka lat życia, zamienił życie moje i mojego dziecka w koszmar. Córka do dziś wspomina lata dzieciństwa, w których ten psychopata się nad nami znęcał – mówi była sąsiadka Ireny i Jana Z. – Mnie dziwi tylko jedno. Skoro mam billing, mam nagraną rozmowę, słychać bardzo dobrze pijacki głos Jana Z., mamy samego degenerata na ławie oskarżonych, możemy porównać jego głos z głosem z nagrania, mamy dokument z TP, dziś ORANGE, potwierdzający, że ten numer telefonu należy do Ireny Z, bo ona figuruje na umowie z TP jako właściciel numeru, w końcu mamy stertę odręcznie pisanych przez tych psychopatów anonimów, które łatwo sprawdzić z ich pismem, mamy zeznania pokrzywdzonych, do ciężkiej cholery, co stoi na przeszkodzie, żeby tych dwóch staruchów wysłać na 10 lat za kraty? Pyta podniesionym głosem  Tomasz Pilecki. –Jedna z ich ofiar chciała targnąć się na własne życie. Za coś takiego właśnie grozi 10 lat. Tych dwoje powinno zakończyć swój żywot w systemie izolacji penitencjarnej –dodaje.  Tymczasem za kraty stargardzki sąd chciał wysłać…dziennikarzy, za to ze ośmielili się opisać absurdalność sytuacji w prasowym artykule.
Pokrzywdzeni przez Z. udali się do lokalnej gazety
Oburzeni tym, że stargardzka prokuratura w jawny sposób zaaprobowała: dręczenie, zastraszanie, pobicie, napad i włamanie w wykonaniu małżeństwa zwyrodnialców Z .z ul. Bolesława Chrobrego 13 i ich syna: bandyty z Małkocina, siedmioosobowa grupa ofiar zwyrodnialców Z. udała się do lokalnej gazety, której redaktorem naczelnym jest Tomasz Pilecki. Ten sam, który kilka lat temu <pięścią w piwnicy> wytłumaczył dręczycielowi Z., że starszych kobiet się nie bije.  Dziennikarz  przyjął grupę i zapowiedział, że bacznie przyjrzy się sprawie. W tym celu wynajął biuro detektywistyczne, które miało za zadanie śledzenie bandyty z Małkocina i jego kontaktów z zorganizowaną przestępczością z jednej, a stargardzkim wymiarem sprawiedliwości z drugiej strony. Wnioski okazały się porażające. – Oto bowiem bandyta z Małkocina spotyka się po godzinach z prokuratorem Prokuratury Rejonowej w Stargardzie Szczecińskim, ponadto dzwoni do Komendy Policji, wynosi stamtąd informacje ze śledztw prowadzonych przeciwko niemu.  Stara się wpływać na śledztwa prowadzone w sprawie, a także przeciwko dziennikarzom, którzy opisali jego bandyckie czyny, w tym handel kradzionym paliwem. Wprost wywiera naciski na organa ścigania i w jawny sposób próbuje je wywierać także na pseudoniezależny sąd w Stargardzie Szczecińskim. – Tyle mogę ujawnić, resztę informacji przekazałem ABW , bo w mojej ocenie jakikolwiek kontakty statutowych organów państwa ze światem przestępczym, którego przedstawicielem jest Krzysztof Z. z Małkocina napawają głębokim niepokojem o kondycję tych organów – mówi Tomasz Pilecki. Lokalne gazety: 7 Dni Stargardu i Głos Choszczeński  w dwustronicowym artykule prasowym opisały przestępczą działalność rodziny Z oraz ich powiązania ze stargardzkim wymiarem sprawiedliwości. Artykuł odbił się wielkim echem w całym województwie zachodniopomorskim, a bohaterowie wydań: rodzina Z. przystąpiła do niebywałych ataków na gazety i personalnie Tomasza Pileckiego.
„Redaktor naczelny to bandyta, złodziej i uciekł z więzienia, gdzie odbywał karę 25 lat więzienia”
Takich i jeszcze bardziej obelżywych wpisów na temat Tomasza Pileckiego i jego rodziny na internetowych forach i gdzie się da, dokonywał i nadal dokonuje Krzysztof Z z Małkocina, po tym, jak lokalna redakcja nie przestraszyła się gróźb bandyty i dalej na łamach prasy ujawniała jego liczne kryminalne czyny. Zakrzewski próbował zastraszyć Tomasza Pileckiego poprzez poprzecinanie mu kół w samochodzie oraz podszywanie się pod niego, dziennikarzy gazety, tworzenie fałszywych profili internetowych gazety i dziennikarzy na facebooku, jak również próbę zdyskredytowania go w oczach opinii społecznej. Bandycie pomagał jego przyjaciel Andrzej G, homoseksualista  zatrzymany i skazany za produkcję narkotyków w prywatnym mieszkaniu w Stargardzie Szczecińskim  oraz kolega siostry  bandyty z Małkocina, Wioletty T, pracujący w stargardzkiej firmie Backer OBR. Mężczyzna związany jest także z lokalną telewizją w Choszcznie ( nie mylić z uczciwie działającą Telewizją TEL -SAT- przyp. red.) Za pomocą jednej z niszowych facebookowych stron poświęconych miastu Choszczno szkalował dziennikarza i jego firmę.– Już za tydzień ukaże się na pierwszej stronie „Głosu Choszczeńskiego” kolejna publikacja śledcza o dręczycielach Janie i Irenie Z oraz ich synu bandycie Krzysztofie Z. z Małkocina i jego powiązaniach z zorganizowaną przestępczością. Gazeta od stycznia jest bezpłatna i będzie ją można dostać wraz z Zachodniopomorskim Informatorem Edukacyjno – Turystycznym, w punktach użyteczności publicznej Miasta i Gminy Choszczno. Cześć nakładu rozkolportowana zostanie do skrzynek na listy – mówi Tomasz Pilecki. A jak na czarny PR ze strony przestępców Z. reaguje sam zainteresowany? Widać, że sprawia mu to sporą… radość. - Niech mi pani powie, pani redaktor jak to jest, człowiek pół życia zabiegał o rozpoznawalność, a dzięki bandycie z Małkocina zna mnie teraz każdy, kto oglądał Interwencję, czy UWAGĘ w TVN. Uwielbiam czarny PR, bo gdy ludzie nie wiedzą co jest prawdą, a co nie, to rozbudza ich ciekawość. I zaczynają się plotki. W biznesie to jest super sprawa. Bo nakręca to pieniądz (śmiech). Bo na organizowanych przez nasz kursach językowych rodzice naszych uczniów patrzą tak na mnie i nie wiedzą już czy… ja faktycznie rozwiozłem się z żoną, a ożeniłem z wieloletnią przyjaciółką, która akurat tak się składa, że jest w ciąży, czy to jest jakaś bujda.  Czy to jest może moje dziecko, czy nie? Czy jestem bandytą, który dorobił się domu na sprzedaży heroiny, a Donald Tusk załatwił mi robotę w Parlamencie Europejskim bo już miał dość jak się męczę z tymi Zakrzewskimi (śmiech). Reklamodawcy naszych gazet  zachodzą w głowę, dowiadując się co raz to bardziej absurdalnych i sprzecznych ze sobą informacji. A frapuje ich to, czy Pilecki uciekł z więzienia, czy odbywał tam 25 lat więzienia za zabójstwo chomika, a może go sami wypuścili, bo prezes Jasion po wizycie w Częstochowie doznał objawienia jasnogórskiego i uniewinnił go od groźnych przestępstw zniesławień prasowych( śmiech), a może w ogóle go tam nie było, bo od pięciu lat zmienia te zakłady karne jak rękawiczki. (śmiech) Czy zrobił podkop i fosą odpłynął ku lepszej przyszłości, a może po prostu zrobił wszystkich w chu….i pojechał na ryby (śmiech).  Powiem Pani taką zabawną historię. Otóż faktycznie otrzymałem pracę w Parlamencie Europejskim, co w żaden sposób nie wpływa na działalność firmy, wszystko zostaje po staremu. Ja mam spore możliwości godzenia różnych zajęć ze sobą, a na jednej z facebookowych stron poświęconych walce z bezprawiem sądów i prokuratur wyczytałem, że mam także zdolności bilokacji, co wprawiło mnie w taki napad śmiechu, że nie mogłem się powstrzymać.  Autor publikacji napisał, że to stare dziadzisko z Chrobrego 13,widzi mnie wszędzie. Za oknem, w ubikacji i w piwnicy na różowym słoniu i biję go codziennie z rana szczotką od toalety, którą nazwał <berłem>. Byłem akurat na dość ważnym spotkaniu. Poważni ludzie, z poważnych krajów, a ja walczyłem ze sobą żebym się roześmiał na cały głos. I to wszystko dzięki Krzysztofowi Z z Małkocina i jego tacie. A jak już sobie przypomnę jego odwiedziny biurowcu ZNTK z siekierą i ucieczkę w podartej koszuli, to niech mi pani wierzy, że nie potrzebne są: cyrk czy telewizyjne komedie. Z tego się trzeba śmiać, pani redaktor, bo widzi pani, że w Polsce musi upłynąć dużo wody w Wiśle, żeby cokolwiek się zmieniło. Stargardzki sąd z pospolitej dręczącej recydywy spod ciemnej gwiazdy uczynił dręczonych uczciwych ludzi, a z ich ofiar…dręczycieli. Jeśli po opadnięciu emocji, po  upłynięciu od tego wszystkiego już sporej ilości czasu nie podejdziemy do tego jak do kolejnego absurdu polskiego państwa, to po prostu nabawimy się ciężkich chorób. Wczoraj byłem w Stargardzie Szczecińskim i spotkałem znajomego, radnego, człowieka także perfekcyjnie władającego językiem angielskim, bywalca salonów. Powiedział jedno niezwykle mądre zdanie – Tomasz wskaż mi drugie państwo cywilizacji zachodniej, w którym  pomimo twardych dowodów popełnienia przestępstwa jego sprawcy pozostają bezkarni, a dziennikarze za opisanie haniebnych poczynań sądu  otrzymują wyroki roku więzienia. I powiem pani, że jeśli ktoś mi powie, że to standardy Rosji, to będę musiał stanowczo zaprotestować, bo przebywałem ostatnio trochę w tym kraju. I w historii Federacji, po roku 1990 żadna prokuratura nie sklasyfikowała artykułu prasowego jako…dręczenie, a żaden sąd w tym kraju nie skazał z takiego artykułu dziennikarza na bezwzględne więzienie.  Więc obrażę chyba Ugandę, jak porównam jej jurysprudencję, do jasionowego modelu funkcjonowania sądownictwa.  –Najzabawniejszy był telefon od znajomego z zaprzyjaźnionej hurtowni papierniczej który powiedział tak „ Ja nie wiem czy ty możesz tak głośno gadać przez komórę w więzieniu i nie wiem, czy masz tam <pod celą> Internet, ale pamiętaj, że jutro się zbliża termin zapłaty faktury za artykuły biurowe, więc idź do wychowawcy, oddziałowego czy nie wiem kto tam cię pilnuję i niech puści cię do kompa zrobić przelew, bo jak mi kasa na rano nie dojdzie, to wpadnę tam na widzenie do ciebie i inaczej pogadamy. I zdjęciami z Tuskiem nie zamydlisz mi oczu. Gotówka, albo dywanik u naczelnika. A jak i to nie pomoże, to zadzwonię do Interwencji, że mi nie płacisz i że widziałem jak biłeś na ulicy bandytę z Małkocina  szczoteczką do zębów” – właśnie tak mi powiedział, żartuje z rozmowy z kolegą  Tomasz Pilecki.
-Dziś jest dobrze. Nawet lepiej niż przed rozpętaniem tego piekła.
Mogło być jednak zupełnie inaczej. Firma to delikatny organizm. Żyjemy na milionie zł. kredytu…
 – Żartowanie z tego wszystkiego to jest pewnego rodzaju terapia po traumie. Przynajmniej ja tak uważam. Taka samoterapia w wykonaniu ludzkiego organizmu, która w połączeniu z radosnym usposobieniem i pogodnym charakterem Tomka, spowodowała, że…nie zwariował. Ludzie, widząc, że jego to bawi, idą w ten sam deseń i tak samo obracają całą tę chorą sytuację w żart. A ta potęga żartu rozlewa się dalej i dalej. Dziś hasła: Interwencja, Jasion, czy łomot w piwnicy to synonimy odwrócenia kota ogonem. Ludzi to bawi, śmieszy, powstają jakieś memy, śmieszne opowiadania, jakiś wariat o tym pisze nawet wiersze i wrzuca do Internetu. Sama, gdy to czytam, łzy lecą mi ze śmiechu na klawiaturę komputera – mówi Katarzyna Szulczewska-B€rgholtz, z- ca redaktora naczelnego Głosu Choszczeńskiego i była dziennikarka 7 Dni Powiatu Stargardzkiego. -Ludzie do nasz piszą. Różni. Hejterzy, trolle, profesor Uniwersytetu Warszawskiego z Katedry Dziennikarstwa, czytelnicy portalu „Afery Prawa”, czy „Barwy Bezprawia”, kompletnie nieznani nam użytkownicy portali społecznościowych, znana w Stargardzie Szczecińskim była pani prezes dużej firmy, którą Jasion z Wesołowskim także chcieli pod stołem zamknąć za rzekome wałki w zarządzaniu firmą. Uniewinniona, oczyszczona  dopiero po prawnych bataliach przed europejskim trybunałem i z zasądzonym odszkodowaniem za niesłuszne skazanie. Pisze „hejter” z Wrocławia – dawajcie namiary na tego c…. <tu pada niecenzuralne słowo> z Małkocina i tą sędzinę < tu także pada niecenzuralne słowo> która podniosła rękę na wolność słowa. Odpisujemy mu: „Ale co chcesz zrobić, po co ci takie dane”. Hejter pisze: „Dręczyć chcieli niewinnych ludzi to popiszemy do nich z hejterską bracią maile na: m.jasion@sr.stargard.gov.pl. Może nasz też  <tu pada niecenzuralne słowo> z tego sądu w Stargardzie wsadzi za to do więzienia. Przecież mamy wolność słowa. Dlaczego mam się bać głoszenia własnych poglądów – pisze „hejter”. Przychodzi też dużo korespondencji pocztą tradycyjną. Ta głównie jest urzędowa. Z Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, z Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, od Rzecznika Praw Obywatelskich, z Kancelarii Prezydenta – Biura Kombatantów i Prawa Łaski, z Ministerstwa Sprawiedliwości, z Prokuratury Generalnej. Konstytucyjne Organa Państwa, w końcu, powtarzam, w końcu się obudziły. Przez ostatni tydzień nie było dnia, by nie dzwonił lub pisał jakiś dziennikarz mediów ogólnopolskich prosząc o komentarz Tomka do wyroku Europejskiego Trybunału, który wyrok Jasiona z 2010 roku uznał wprost nielegalnym i stojącym w całkowitej sprzeczności do europejskiego prawodawstwa i doktryny broniącej wolności: słowa, wyznań i przekonań. Tyle tylko, że do rozpatrzenia tych pseudowyroków Trybunał będzie miał jeszcze kilka – mówi dziennikarka. A najważniejsze rozstrzygnięcia przed nami. Zaważą myślę o być albo nie być prowincjonalnych sędziów z sądu rejonowego w Stargardzie Szczecińskim.  Dziś jest tak. Kiedy całe to piekło zgotowane przez przestępców Irenę i Jana Z i ich niezrównoważonego psychicznie syna Krzysztofa Z. z Małkocina oraz ich protektorów i mocodawców: pospolitych bandytów z sądu rejonowego w Stargardzie Szczecińskim się rozpoczęło, było inaczej. Będąc w defensywie, musieliśmy obrać strategię i strategię biznesową na najbliższy czas, zachować spokój, nie podejmować nieprzemyślanych decyzji. Po skazującym  wyroku, absurdalnym, idiotycznym – przecież wiemy o tym wszyscy, lecz wówczas podpartym „autorytetem” „niezależnego” pana Jasiona, prezesa sądu w Stargardzie Szczecińskim, który brylował w mediach mając swoje, jak się później okazało -  ostatnie w karierze-  5 minut  zwykli, nie związani ze sprawą ludzie, nie wiedzieli co o tym mają myśleć. I to dawało pole przestępcom Z., którzy próbowali odwrócić kota ogonem i zrobić z siebie ofiary, zgodnie z wytycznymi, którymi uraczyła ich pani Halina Waluś. Dziś nikt w te jej bzury wygłaszane łamiącym się głosem nie wierzy.  Ale mogło być zupełnie inaczej. Bo zastanów się sama – ekstremalnie bezpośrednio mówi  pani Katarzyna – Z jednej strony dwóch dziadków, niezłych aktorów, którzy zagrali perfekcyjnie ofiary prasowej nagonki oraz ich synek, który smutnym głosem żalił się, że nie mógł  spać po nocach, kiedy przypominał sobie, jak bardzo „skrzywdził” go swymi publikacjami Tomek, a z drugiej…no właśnie on Tomasz Pilecki. Dynamiczny, mało przejmujący się „cierpieniem” swych „prasowych ofiar”, wiecznie zaganiany, wożący w reklamówce  forsę do banku w Zdrojach. Zawsze na ostatnią chwilę, bo zawsze tej forsy na spłatę gigantycznego kredytu na 30 lat nie ma. I tak od 5 lat zawsze po terminie, a przed nim, podobnie jak przede mną, jeszcze 25 następnych lat bycia wasalem banku – dodaje pani Katarzyna. Ze skrzynki na listy wysypują się faktury do zapłaty, leasingi, dzierżawy, czynsze, drukarnia….7,8 tysięcy zł.  Przy tym  parkujący auto jak się da i gdzie się da. Na trawie, na miejscu Jasiona pod sądem, na chodniku, bo musiał załatwić to, bo musiał tamto, bo nie było miejsca. Stargardzka drogówka już nie miała na niego siły. -Jak widzieli na  Szczecińskiej opla na niemieckich numerach z którego kapało paliwo, to wiedzieli kto nim jedzie. Już nawet nie reagowali- śmieje się nasza rozmówczyni.  Rozwalił filtr paliwa gdzieś o kamień na budowie, to przez pół roku ciekło. Nie miał czasu się tym zająć. Pojechał z żoną i dzieciakami na wczasy nad morze. Zapomniał, że cieknie z filtra. Kiedy  zbierali się do powrotu, nie było na czym „odpalić” auta. A w Międzywodziu stacji paliw nie ma… Dużo by mówić – żartuje pani Kasia. Po co o tym mówię? Po to, by ci coś uświadomić – znów bezpośrednio mówi nasza rozmówczyni. Widzisz takiego obrotnego faceta, który nie ma na nic czasu, biega, lata, ciuła 5 kafli miesiąc w miesiąc na kredyty i opłaty. Czteroosobowa rodzina w domu. Zupką knora i bananem ich nie wyżywisz. I widzisz z drugiej strony dziadków „aktorów”, i synka cwaniaczka, którzy nie mogli spać po nocy, tak bardzo przeżywali że redaktor <pojechał> po nich w gazecie. Efekty specjalne w postaci: trzęsących się rąk dręczyciela Jana Z., czy też podkrążonych od picia oczu Ireny Z, teatralna, zasmucona twarz bandyty z Małkocina Krzysztofa Z, który…tak o tym wszystkim myślał, że czasem budził się o 4 w nocy i dumał „czemu ten redaktor mnie tak osmarował w tej gazecie”. Och, jak chwyta to za serce.  Kto twoim zdaniem jest tu winnym? Redaktor, czy dziadkowie i bezrobotny cwaniaczek?  Oczywiście redaktor, bo ma ich w d…., więc jest nieczuły, wozi kasę w reklamówce i płaci 5 tys. zł kredytów, czyli pewnie „kradnie”, łamie przepisy ruchu drogowego, czyli jest „przestępcą”, parkuje auto na kopercie Jasiona, czyli jest „prowokatorem”, a na domiar złego auto ma na niemieckich numerach, czyli drwi z naszej ojczyzny i służy Niemcom którzy nas tyle lat… „dręczyli”. Czyli jest faktycznie „dręczycielem”. A być może miał też dziadka w Wermachcie. Jego stryj faktycznie był komunistą i wysokim państwowym dygnitarzem PRL. Znanym w Choszcznie i Gryfinie. A każdy komunista to złodziej i…dręczyciel. Jak do tego dodamy, że redaktor wyciąga od Niemców kasę na dzieci bo tam ma zarejestrowaną firmę, to…rok więzienia dla redaktora oraz 60 tys. zł grzywny, wydaje się tu karą… nawet zbyt łagodną. Więc dorzućmy mu drugi rok i kolejne 60 tys. Żona sobie poradzi jak redaktor będzie siedział w więzieniu. Z samego „kindergeldu” żona dostanie od Niemców  na rękę co miesiąc przez 25 lat 1600 zł, a za tyle niektórzy ludzie pracują w Polsce. Na cały etet. Ale….2 lata dla kogoś, kto płaci podatki w Niemczech? To jednak… też za mało. W Polsce bieda, a taki tam „naczelny” finansuje BundesRepublik zamiast „uciśnioną” przez PO ojczyznę? Dajmy mu 5 lat. 5 lat dla redaktora jest a w sam raz….Paweł Graś, były rzecznik rządu, też miał „niemieckie” akcenty w życiorysie. I kradł. A redaktor też zna Grasia. Więc redaktor jest złodziejem. Na 5 lat z nim do puchy. Plus milion złotych grzywny. Bezapelacyjnie. W taki sposób,  można naciągnąć fakty na dosłownie każdą, niewygodną nam osobę. I z uczciwego człowieka zrobić…dręczyciela i przestępcę. Takie chwyty to polska specjalność. Tym zawodowo zajmują się służby specjalne. Tak było w przypadku Tomka. To była precyzyjnie zaplanowana, dobrze zorganizowana i przemyślana akcja, mająca na celu zahamowanie bardzo owocnie zapowiadającej się kariery politycznej oraz zdyskredytowanie człowieka, upadek firmy, licytację komorniczą domu  i wysłanie czteroosobowej rodziny pod most. Pytanie, komu tak bardzo na tym zależało wydaje się nie na miejscu – mówi Katarzyna Szulczewska-B€rgholtz, spoglądając na list od Mariusza Jasiona, byłego prezesa sądu. Tylko dzięki naszej szybkiej reakcji i przemyślanym rozwiązaniom polegających na przekształceniach właścicielskich i przepisaniu majątku oraz ubezpieczeniu wszystkich kredytów na wypadek „W” jak również przeniesieniu kont bankowych za granicę wyszliśmy z tego wszystkiego bez szwanku. Nie ma się co oszukiwać, bez kontaktów, które nabyliśmy przez lata pracy – nie udało by nam się tego zrobić tak sprawnie i szybko. Nawet nie chcę myśleć, co by się stało, gdyby tym psychopatom ze stargardzkiego sądu udało się nas wyprzedzić i zajęli by konta bankowe firmy, na których nawet nie ma połowy sum, które podwładni Jasiona zasądzili Tomkowi tytułem grzywien, kosztów, zadośćuczynień itd. Lekko licząc to ponad 130 tys. zł plus koszta komornicze. To by całkowicie sparaliżowało działanie firmy. Poszlibyśmy z torbami. A ten biznes to, w moim przypadku jedyne źródło utrzymania, nie licząc pensji męża Niemca. Mieszkamy w Polsce, spłacamy bardzo duży kredyt hipoteczny. Jesteśmy teraz tak zapobiegliwi, że oficjalnie firma stoi w Niemczech na moją mamę i mamę Tomka. Dla bezpieczeństwa. Nie chcę też nawet myśleć o tym co by się stało, gdyby Tomek dzień po wyroku nie przepisał u notariusza mieszkania, samochodów, firmy, działek na rodzinę i nie wziął rozdzielności majątkowej z żoną. Bóg ma go w swojej opiece, bo gdyby było inaczej, dziś nie miał by ani złotówki i siedział by w więzieniu za…napisanie… artykułu prasowego o pospolitej recydywie spod celi: Irenie i Janie Z i ich synku Krzysztofie Z. z Małkocina. Siedziałby tam gdzie psychopata Jasion od 5 lat próbuje go wysłać.  A Tomek Jasiona i jego zauszników: Waluś i Klimczak ograł jak dzieci. To też nie przypadek. Od więzienia wymiksować się jest…w zasadzie nie da rady. Pomimo, że wyrok skazujący dziennikarza wydany był nielegalnie, to ten kto go wydawał, zarządzał jednocześnie zatrzymanie i doprowadzenie. Osobą tą był Mariusz Jasion. Osobiście dzwonił do Zakładu Karnego, żeby sprawdzić, czy jego ulubiony <podsądny> odbywa już karę. Gdy odpowiedź była negatywna, Jasiona zamurowało.  Wbicie w <system> do wykonania nielegalnego wyroku: nieprawomocnego, <wklepanego> jako prawomocny, także było celowe i z premedytacją, choć po zawiadomieniu o popełnieniu przez Jasiona i Klimczak przestępstwa, które w Prokuraturze Generalnej złożył Tomasz Pilecki, była przewodnicząca II Wydziału Karnego  SR w Stargardzie Szczecińskim  Kamila Klimczak uznała to za…wypadek przy pracy.  Oczywistym jest, że z pewnością po interwencjach samego zainteresowanego i listach do Ministerstwa, czy Prokuratury Generalnej, natychmiast zarządzono by jego zwolnienie. Ale wcześniej, odsiedziałby pół roku, jak nie więcej- zanim trzymający komitywę ze skorumpowanym sędzia Zakład Karny, zdecydował by się wysłać pocztą jego listy. -Największe układy nie pomagają. Polskiemu bezprawiu sądowo – prokuratorskiemu nie podołali nawet najlepsi adwokaci warszawscy Lwa Rywina. Ten znany producent filmowy przesiedział cały 2 letni wyrok, choć próbował wyjść, ustawowo, po odbyciu połowy kary – na 24 godzinną przepustkę. Nie przyznano mu jej, choć, na miły Bóg, jaki z niego był przestępca? Dopiero zawał serca i choroba wieńcowa pana Lwa skruszyła zatwardziałe serca sędziów wydziału penitencjarnego sądu w Warszawie i puścili tego znanego producenta filmowego na przepustkę….w asyście pracowników Służby Więziennej. Wstrzymanie wyroku do wykonania to połowiczny sukces. Choć, wielu by chciało taki połowiczny sukces odnieść. A wcześniejsze  zakpienie z Jasiona, to też <prztyczek > w jego nos.  „Ty mnie podszedłeś i ograłeś bez rozpatrzenia wniosku o wstrzymanie wykonania kary, to ja ciebie też podszedłem i ograłem. Idąc po bułki do…Piekarza. Wtajemniczeni wiedzą o co chodzi. A iść po bułki do Piekarza to zwrot, w lokalnym środowisku stargardzkiego sądu i prokuratury,  który stał się zakazany jak piosenki Lady Pank w komunie   – z wyraźną satysfakcją i nutą buty w głosie  dodaje pani Katarzyna.  Dręczyciele z Chrobrego i ich synek  to były tylko żołnierzyki w planszowej grze – dodaje.  Na szczęście społeczeństwo nie jest wcale tak naiwne, jakby to mogło się wydawać i po chwilowym staniu w rozkroku, łatwo zorientowało się, że był to teatr jednego aktora. W jednym bezapelacyjnie zgadzam się z  Jarosławem Kaczyńskim, prezesem PiS. Ten sędziowsko –prokuratorski zastawiony patologią stolik, w Polsce należy przewrócić do góry nogami.
Publikacje śledcze gazety Pileckiego nie spodobały się
protektorom rodziny Z. : prokuratorowi Wesołowskiemu i sędziemu Jasionowi
Publikacje prasowe z licznymi wypowiedziami ofiar dręczycieli Ireny i Jana Z. ze Stargardu oraz osobami pokrzywdzonymi przez Krzysztofa Z. z Małkocina ( oszustwa, napady, pobicia, włamania, rozboje, wyłudzenia)  oraz recenzje absurdalnych wyroków uniewinniających Z.  nie spodobały się bardzo stargardzkiej prokuraturze oraz sądowi. Ta pierwsza, z urzędu wszczęła postępowanie przeciwko dziennikarzom piszącym artykuły oraz Tomaszowi Pileckiemu. Prokurator Arkadiusz Wesołowski ( ten od smsów i spotkań w knajpie z przestępcą Krzysztofem Z.) postawił im  zarzut…uporczywego nękanie przestępców w prasie. – Było to jak primaaprilisowy żart – mówi Ewelina Zielińska, autorka publikacji śledczych o kryminalnych czynach Ireny i Jana Z. oraz ich syna Krzysztofa Z. z Małkocina. Nie dość że bandyci Z. nie poszli siedzieć za swe przestępstwa, to zaczęto próbować wywrzeć nacisk na niezależne media, aby nie pisały prawdy. -Oto bowiem dwóch zdegenerowanych dręczycieli od lat prześladujących swoich sąsiadów i ich podstarzały synek zakapior  traktowani byli jak jajko na miękko przez prokuraturę, która -jeśli dowody wskazywały na ich winę, bagatelizowała ich ciężar, albo interpretowała na ich korzyść. A to, że schizofrenik, a to że stary, a to, że był bardzo wzburzony, a to że pijak, to znów, że po sześciu zawałach, jakby miało to w jakikolwiek sposób stanowić okoliczność łagodzącą. Stargardzki sąd trzy prywatne akty oskarżenia przeciwko przestępcom Z.  w zasadzie zmiażdżył w całości. Przestępcy nie zdążyli nawet zabrać głosu w trybie ad vocem do słów oskarżycieli prywatnych, a prowadząca posiedzenia Halina Waluś w ich imieniu tłumaczyła dlaczego dokonywali takich, a nie innych przestępstw. - Gdy 75-letni pijak Jan Z. dostał alkoholowych drgawek i zaczęły mu się trząść łapy, sędzia Waluś wzruszona delirium przestępcy zapytała, czy może mu w czymś pomóc. Nie wytrzymałem i się zaśmiałem, mówi  jeden z siedzących na widowni podczas procesu mężczyzn. Siedząca obok mnie dziennikarka wyszeptała „podaj mu butelkę denaturatu, tym mu pomożesz od razu”. Wzrok sędzi Waluś przeczył nas na wylot, o denaturacie oczywiście nie usłyszała bo byśmy dostali od razy miesiąc aresztu, jako kara porządkowa. Widać było, że pani sędzia Waluś, też chyba lubi sobie strzelić szklankę czegoś mocniejszego na dobry początek dnia, bo niczym innym nie mogę wytłumaczyć  takiego jej zachowania. Ja bym symulantowi Janowi Z. zasądził 7 dni aresztu o chlebie i starym razowcu, a po siedmiu dniach by wrócił na salę rozpraw jak cudownie uzdrowiony. Tego samego dnia poznaliśmy wyrok – kontynuuje mężczyzna.- Zdaniem pani Waluś świadkowie kłamali, materiał dowodowy był bardzo wątły ( 200 listów z pogróżkami, 3 płyty CD nagranych rozmów telefonicznych z wyzwiskami od Jana Z., dokumenty potwierdzające , że telefon był zarejestrowany na Irenę Z), a przestępcy to mili i sympatyczni ludzie zaszczuci przez szukające sensacji media oraz nieprzychylne im osoby – Jak o tak haniebnym wyroku nie napisać komentarza prasowego? Pyta Ewelina Zielińska. Jak widać, nie dość, że w Stargardzie Szczecińskim nie można liczyć na sprawiedliwy wyrok odzwierciadlający stan faktyczny, to także nie można się z nim nie zgadzać, komentować go, a pod żadnym pozorem nie można nie wierzyć w nieomylność stargardzkich sędziów. – My bandytów nazywamy bandytami. Stargardzki sąd bandytów nazywa pokrzywdzonymi. Niestety mamy na tę sprawę inny pogląd.  A jak widać nie wolno. Waluś powzięła pomysł wysłania nas za to za kraty – dodaje Zielińska.
Sędzia Waluś: „pokrzywdzeni” nie mogli po tych publikacjach…zasnąć.
Ludzie zaczęli z nich szydzić, odwrócili się od nich”
- To dziwne, ze 75- letni dręczyciel nie mógł zasnąć, bo jak zawsze przed snem wypił szklankę denaturatu to spał jak zabity – ironizuje słowa sędzi Waluś redaktor Tomasz Pilecki. -A po tym jak przeczytał o sobie w gazecie, nawet denaturat mu nie pomógł. Ja bym mu w takim razie zasugerował przechylić od razu całą  butelkę z <gwinta>. Wtedy  na pewno by zasnął -kpi dziennikarz. W sukurs jego słowom idzie Ewelina Zielińska. – Ja nie wiem, czy ta sędzina , gdy wypowiadała te słowa nie <działała w stanie silnego wzburzenia>, o którym, na kanwie wcześniejszych procesów karnych dręczycieli Z, występujących w charakterze oskarżonych tak wiele mówiła . Bo w żaden inny sposób tak na zdrową logikę tego się wytłumaczyć nie da. Zamiast zastanowić się co musiały wycierpieć ofiary oprawców Ireny i Jana Z., i ich dzieci przez lata dręczone przez psychopatę z Chrobrego 13., ta martwiła się, ze ludzie zaczęli z nich szydzić, czy się odwracać na ich widok. No takie są skutki popełniania przez siebie przestępstw. Jakby Jan Z. nie dręczył ludzi, to by się od niego nie odwracali. Więc przypisywanie nam jako dziennikarzom winy za to, to wybieg do przodu o 7 metrów. Najbardziej paradoksalne jednak jeszcze nie nastąpiło. Otóż w ekspresowym tempie, w  trzy miesiące sędzia Waluś uznała dziennikarzy winnych <brutalnego nękania Zakrzewskich w mediach> i za to bardzo groźne społecznie przestępstwo skazała ich na…rok bezwzględnego  pozbawienia wolności i idące w tysiące złotych zadośćuczynienia dla recydywistów Z. za rzekome „krzywdy moralne” których mieli doznać  w wyniku ukazania się publikacji prasowych. – Gdy pani Walusiowa ogłaszała owoc swych przemyśleń, piłam akurat piwo, przyznaje szczerze Ewelina Zielińska. Gdy Tomek zadzwonił i mi powiedział,  tu padły niecenzuralne słowa o pani Walusiowej, że Bóg jej odebrał rozum na stare lata, na początku myślałam, że Tomasz jak zawsze robi sobie jaja. Ale  okazało się, że mówił jak najbardziej serio. Pani Waluś mało nie rozpłakała się uzasadniając swój wyrok, tak bardzo było jej przykro, że przestępcy z Chrobrego 13 w wyniku ukazania się tych publikacji nie mogli w nocy zasnąć i wszyscy się od nich odwrócili. Waluś groźnym głosem przemawiała do nieobecnego przy ogłoszeniu wyroku Tomasza Pileckiego, patrząc ponoć w stronę ławę oskarżonych.- Obawiam się, że ten wyrok nic nie zmieni, a  <przestępcy> w ogóle się nim nie przejmą. Wyrok ten wcale nie gwarantuje spokoju  Irenie i Janowi Z oraz ich synowi Krzysztofowi Z. z Małkocina, bo mogą znaleźć się naśladowcy czynów Eweliny Zielińskiej i Tomasza Pileckiego – kontynuowała wywód Halina Waluś. I w tej materii faktycznie miała rację. Najciekawsze <złote myśli> Waluś zostawiła na deser.  – Dziennikarze, którzy dręczą w mediach takich ludzi jak Irena, Jan i Krzysztof Z. to…<bandyci > - grzmiała Waluś .Dodajmy, że zarówna Ewelina Zielińska, jak i Tomasz Pilecki przed wydaniem wyroku byli osobami nie karanymi, co po sprawdzeniu ich karty karnej wyraźnie napisane było w akcie oskarżenia sporządzonym do tej sprawy przez prokuratora Arkadiusza Wesołowskiego. Kara grzywny za rzekome zniesławienie w gazecie tych samych przestępców, wcześniej przez tę samą sędzię nałożona na dziennikarzy 6 lat temu została już zatarta. Zarówno Tomasz Pilecki, jak i Ewelina Zielińska, jako osoby nie karane, co logiczne - w żadnej sprawie karnej w swoim życiu nie byli karani karą pozbawienia wolności w tzw. „zawieszeniu”. -Wydając wyrok, przez chwilę zastanawiałam się, nad warunkowym zawieszeniem jego wykonania, ale po głębszych przemyśleniach  uznałam, że sprawcy opisania w gazecie Ireny, Jana i Krzysztofa Z to osoby…wysoce zdemoralizowane społecznie, których nie można już …zresocjalizować – dalej kontynuowała Waluś. – Żeby każdy był w Polsce tak zdemoralizowany jak Pilecki, to Polska by była tygrysem Unii Europejskiej. Nie pali, nie pije, w żyłę nie daje, kobiety nie bije… faktycznie prawdziwy degenerat – coraz bardziej kpi z ociekających absurdem słów sędzi Haliny Waluś dziennikarka. -Czyli masło maślane, jak nie może zresocjalizować, to czemu chce zamknąć w więzieniu? Próbuje odgadnąć szczerze intencje Waluś, Tomasz Pilecki -  Sąd doszedł zatem do wniosku, że cele kary zostaną osiągnięte, jeżeli  zasądzona zostanie kara bezwzględnego więzienia – zakończyła wywód Waluś. – Chm, Waluś to dla mnie zagadka większa niż Jasion. Bo dobrze…no, jestem zdemoralizowanym degeneratem i jeszcze bandytą. Mam to na piśmie, bo porosiłem by Waluś zechciała przelać swe myśli na papier. Kiedyś to może być cenne, jak już będę premierem – w charakterystycznie żartobliwy sposób próbuje okiełznać tok myślowy sędzi Waluś Tomasz Pilecki. -Ok, no miłe to nie jest, że Halina tak o mnie myśli, ale Mateczko Nazareńska, dlaczego nie karanego od razu na rok do więzienia? Pani redaktor kochana. Za to, że ona pochwala dręczenie ludzi przez Jana i Irenę Z., a my nie?. Pani redaktor, niech mi pani powie dlaczego Halina jest taka niedobra? Niech mi Pani pomoże rozgryźć Mańka i Halinę, bo ja ich nie ogarniam. Prosi Pilecki. W końcu zostawiam kolegę montującego także ze mną materiał o dręczycielach Z. do telewizji internetowej. Idę do łazienki. Tam wybucham śmiechem, zakrywam buzię ręcznikiem, by nie było  słychać.  Nie mogę się opanować, tak rozbawił mnie Tomasz Pilecki. Polewam twarz wodą.  Chwilę czekam. Wychodzę i próbuję udawać poważną. Ale nie jest łatwo.- Pani redaktor, ja powiem pani tak. Jak  mam złe dni, bo nie przyszedł przelew za reklamy w gazecie, albo przypaliłem jajecznicę, to przypominam sobie  bandytę z Małkocina i jego wizytę w biurowcu ZNTK – scena VI – odwrót w podartej koszulce oraz złote myśli Waluś. Nagle dzwoni telefon. Tomasz Pilecki odbiera, wychodzi do innego pomieszczenia, przychodzi i mówi, że dzwonił naczelnik z Alei Żołnierza. -Pyta kiedy wpadnę, bo zakupili dla mnie specjalnie pościel z merynosów australijskich za 5 tys. 600 zł – żartuje. Próbuję opanować śmiech – nie daję rady. Mówiąc „Aleja Żołnierza”, dziennikarz miał na myśli Zakład Karny w Nowogardzie, gdzie od lat próbuje go wysłać były prezes stargardzkiego sądu Mariusz Jasion za opisywanie w lokalnej prasie absurdów mających miejsce w stargardzkim wymiarze sprawiedliwości . – O czym to ja mówiłem – zastanawia się Pilecki. – O Waluś,  w tej samej chwili odpowiadamy wszyscy razem. Znów wybuchamy śmiechem. -  Jak Boga kocham. Myślę, że ona marnuje talent w tym sądzie, bo w Kabarecie Skeczów Męczących na taką osobowość jak ona czekają od lat. Albo w Paranienormalnych… Pani Kasia pyta pana Tomka czy mógłby zamówić jej taksówkę, bo mocno się zasiedzieliśmy. Ten odpowiada – Wiesz, ja nie wiem, czy dyspozytor nie przestraszy się tak zdegenerowanego bandyty i prasowego dręczyciela. Pani Kasia wybucha śmiechem – Patrzymy, a tu Waluś prowadzi taksówkę. Dorabia sobie po godzinach. A dyspozytor to Maniek Jasion. Poznają cię po głosie i mówią  „ ty bandyto raus mi na aleję żołnierza resocjalizować się. Zaraz napisze taki bandyta w gazecie, że taksówkę źle prowadzę” – dodaje dziennikarka. Nie wytrzymałam. Wybuchłam śmiechem. Razem ze mną zaczął śmiać się kręcący materiał kamerą Bo pan Tomek i Pani Kasia śmiali się od dobrych piętnastu minut. Przez dobre pięć minut nie było słychać niczego innego oprócz naszego przeszywającego na wskroś biuro śmiechu.
To chyba jest najlepszym komentarzem do tego reportażu… Tak w Polsce działa właśnie wymiar sprawiedliwości... I chwała Bogu, że szykanowani i prześladowani przez stargardzki sąd dziennikarze, potrafią się z tego jeszcze śmiać. Bo na to, że dręczyciele i prześladowcy Irena i Jan Z z ul. Bolesława Chrobrego 13 ze Stargardu Szczecińskiego i ich syn Krzysztof Z. z Małkocina zostają rozliczeni za swą przestępczą działalność raczej w tamtym dziwnym mieście nie ma co liczyć. W Stargardzie Szczecińskim sąd trzyma pieczę nad przestępczym status quo tej zdeprawowanej, przestępczej rodziny Z.  Wielu ludzi ma słabą psychikę i takich aktów psychicznego znęcania się nad nimi po prostu by nie wytrzymało. Ofiary zwyrodnialców Z. musiały sobie z tym poradzić same. Tamtejsza prokuratura i sąd stanęły po stronie przestępców. A statystki są przerażające. Fala samobójstw w Polsce wzrosła dwukrotnie w porównaniu z latami 90.ubiegłego wieku. Jesteśmy pod tym względem niechlubnym  liderem w całej Unii Europejskiej.
Monika PARUZEL



-