NASZ MAŁKOCIN WOLNY OD WIATRAKÓW
niedziela, 31 lipca 2016
wtorek, 21 kwietnia 2015
Przypomnijmy.
Dziennikarz Tomasz Pilecki, opisał w lokalnej prasie liczne kryminalne
czyny bandyty, oszusta, złodzieja i psychopaty Krzysztofa Z. z Małkocina
w Powiecie Stargardzkim i jego ojca ( byłego więźnia ZK Goleniów) i
matki: stalkerów i dręczycieli Ireny i Jana Z. z ul. Bolesława Chrobrego
13 ze Stargardu Szczecińskiego. Bandyci przystąpili do zmasowanego
ataku na dziennikarza za opublikowanie o nich artykułów. Pomawiali go,
znieważali, zniesławiali szkalowali jego i jego
rodzinę w Internecie. Bandyta z Małkocina ponadto wysłał dziennikarzowi
ponad 300 maili, listów i smsów z groźbami pozbawienia życia. Były
nalewacz benzyny ze stacji paliw OKTAN z ul. Wojska Polskiego w
Stargardzie Szczecińskim (zlicytowanej za długi) bandyta Krzysztof Z. z
Małkocina pisał w listach z pogróżkami do dziennikarza, że…obleje go
benzyną, poćwiartuje piłą motorową, a potem podpali i wrzuci do Iny.
Myślicie że to wszystko? Absolutnie nie. Sąd w Stargardzie Szczecińskim
uniewinnił bandytę uznając, że….takiej treści maile, smsy i listy z
pogróżkami były uzasadnione, albowiem bandyta był w stanie SILNEGO
WZBURZENIA gdy to pisał pod wpływem lektury publikacji red. Pileckiego.
Najciekawsze jednak jeszcze nie nastąpiło. To dziennikarz dostał wyrok
za „nękanie w prasie” gangstera z Małkocina i jego starych-
zwyrodnialców i dręczycieli z ul. B. Chrobrego. Ponadto za „nękanie w
prasie” idiotka Waluś z sądu rejonowego w Stargardzie z idiotką Klimczak
zasądziły mu…50 tys. zł grzywny. Oczywiście dziennikarz przepisał
szybko majątek na żonę, z którą wziął rozdzielność majątkową i nic
bezrobotnym cwelom nie zapłacił, ale chodzi o absurdalność sytuacji.
Uniewinnili bandytę, skazali ofiary oraz dziennikarza, który opisał w
prasie historię ofiar psychopatów Z. z Chrobrego 13 i z Małkocina. Od
tego dnia zwrot „nękać w prasie” zrobił furorę w mediach w całym kraju,
które opisywały absurdalne wyroki stargardzkiego sadu w tej sprawie :
np.
niedziela, 25 stycznia 2015
PRZESTĘPCY IRENA, JAN I KRZYSZTOF Z. ZE
STARGARDU SZCZECIŃSKIEGO OD KILKU LAT PRÓBUJĄ ZAMKNĄĆ USTA DZIENNIKARZOM
OPISUJĄCYM W LOKALNEJ PRASIE DOKONYWANE PRZEZ NICH PRZESTĘPSTWA. STRASZĄ ICH
SWOIMI „WPŁYWAMI” W LOKALNYCH: PROKURATURZE I SĄDZIE REJONOWYM.NA BANDYTÓW NIE
MA MOCNYCH. ICH KRYMINALNĄ DZIAŁALNOŚĆ CHRONI STARGARDZKA PROKURATORSKO – SĄDOWA SITWA.
Dręczyciele…
75- letni Irena i Jan Z. ze Stargardu Szczecińskiego oraz ich 50- letni
syn Krzysztof Z. z Małkocina w Powiecie Stargardzkim zamienili życie kilkunastu
osób w piekło. Były więzień goleniowskiej jednostki penitencjarnej Jan Z., dziś
mieszkaniec budynku przy ul. Bolesława Chrobrego 13 w Stargardzie Szczecińskim
ostatnią karę pozbawienia wolności odbywał jako „erka” w trybie zwykłym. Wśród
recydywistów penitencjarnych miał opinię „kapusia”. Jego syn poszedł w ślady
ojca, choć do zakładu karnego jeszcze nie trafił. Kilkanaście postępowań
prokuratorskich prowadzonych przeciwko niemu przez szczecińskie organa ścigania
dotyczą napadów, rozbojów, włamań, wymuszeń, dotkliwych pobić, uszkodzenia
mienia, oszust oraz kradzieży. Krzysztof Z. jest bezrobotnym. Mieszka w
niewielkiej wsi Małkocin pod Stargardem. Jego żona Bożena Z. jest pracownicą Banku
PEKAO, który ma siedzibę na ul. Czarnieckiego w Stargardzie Szczecińskim.
Pracuje tam od początku swej kariery. Do niedawna mieszkali w Stargardzie,
między innymi na Osiedlu Zachód. Tam sąsiedzi do dziś boją się o nich mówić.
Wcześniej Krzysztof Z. pracował jako sprzedawca na stacji paliw Grupy Lotos
mieszczącej się na ul. Wojska Polskiego w Stargardzie Szczecińskim. Od lat z
przestępczą rodziną nikt nie może sobie poradzić. Kim są ci przestępcy, że mają
tak silne poparcie skorumpowanej prokuratury rejonowej i sądu w Stargardzie
Szczecińskim? Czy nas też będą chcieli wysłać na rok do więzienia za
opublikowanie tego materiału?
– Wybijał ludziom okna, otruł
psa sąsiadki, wyzywał od k…. w małe dziewczynki, mojego syna oblał zimną wodą w
piwnicy. Nie dawał nam żyć….
Irena i Jan Z. dali się we znaki
wszystkim, z którymi weszli w jakąkolwiek interakcję. Zaczynało się niewinnie,
od uwag wiecznie niezadowolonego ze wszystkiego
Jana Z, który od ponad 40 lat mieszka w kamienicy na stargardzkim Starym
Mieście. Byłemu osadzonemu, przeszkadzało w zasadzie wszystko: szczekający pies
sąsiadki, którego otruł kiełbasą naszpikowaną trutką, dzieci grające w piłkę na
dworze, w które rzucał kamieniami, wiszące na klatce schodowej kwiaty, które
podlewał benzyną – by uschły, jak również gazetki reklamowe które zwijał w
rulon i wyrzucał do śmietnika. Kradł nawet wycieraczki na klatce, wykręcał
„nóżki” przy drzwiach wejściowych do budynku czy żarówki z korytarza, które Spółdzielnia Mieszkaniowa
zaczęła potem malować na czerwono. Śrubokrętem rozkręcał skrzynki na listy i
wykradał z nich korespondencję sąsiadów. Jego żona Irena Z. nad parą z garnka
otwierała je i czytała co przychodzi do współlokatorów. W czasach PRL – u kilka
razy udało im się ukraść w ten sposób kilka dolarów, czy marek niemieckich
nadsyłanych do Polski przez rodzinny z zagranicy. Potem opróżnione z pieniędzy
koperty z listami Jan Z. z powrotem podrzucał prawowitym adresatom do ich
skrzynek na listy. Kiedy się napił, załatwiał się na korytarzu, czy w piwnicy.
Fetoru odchodów nie dało się wytrzymać. Sąsiedzi zaczęli głośno mówić o
konieczności podjęcia działań zmierzających do eksmisji niewygodnego lokatora.
Otruł psa, bo…nie dawał mu się skupić
–
„Saba” to był mój ukochany pies. Przeżyłam z nim tyle lat. Proszę pani, pies to jest zwierzę. Nie ma rozumu,
ma jedynie instynkt. Czasem może faktycznie zaszczekał, ale to nie jest powód do
tego, żeby go otruć – mówi nam sąsiadka
Jana Z. Po chwili starsza kobieta zaczyna płakać, wyciera łzy chusteczką. – Jak
podłym trzeba być człowiekiem, żeby posunąć się do czegoś takiego. Przeżyłam z
nim tyle lat. Z. ( tu pada pełne nazwisko dręczyciela – przyp. red.) dzień w
dzień walił taboretem w podłogę, kiedy Saba choć raz zaszczekała. Wielokrotnie
odgrażał się, że jeśli <ten kundel> nie przestanie ujadać, to go otruje.
Pewnego razu pod swoimi drzwiami od mieszkania znalazłem odręcznie pisany
anonim. Było to w 2008 roku. Było w nim napisane, że już <czas na
kundla>. Kilka dni później Saba zaczęła dziwnie się zachowywać. Kiedy
pojechałam z nią do weterynarza, było już za późno. Płukanie żołądka nic nie
dało. Weterynarz powiedział, że pies został otruty zatrutą kiełbasą. – Osoby o
słabej psychice w starciu z tym psychopatą nie mają żadnych szans. Kiedy mnie
widział na klatce schodowej wyzywał „pierdoloną jechówką”. Po stracie
ukochanego pupila otrząsnęłam się dopiero po kilku miesiącach – opowiada swoje
traumatyczne przeżycia starsza pani. – Jan Z. zamienił moje życie w piekło -
dodaje
Dzieci się go panicznie bały, w
zimę lał ich…wodą z węża.
-Kiedy mój syn był mały, jak to dziecko,
zdarzyło mu się narozrabiać. A to bawili się z chłopcami w chowanego w piwnicy,
a to porozrzucali trochę piasku z piaskownicy na chodnik, to znów wleźli gdzieś
na drzewo i nie mogli zejść. Nigdy jednak nie przekroczyli w zabawie dobrego smaku.
Kiedy moje dziecko zapłakane i całe mokre przybiegło do domu nie wiedziałam co
się stało. Spytałam go więc prędko czemu płacze? Dominik ( imię zostało
zmienione) powiedział, że sąsiad spod „dziewiętnastki” podłączył w pralni węża
i zaczął go z nim gonić. Zamurowało mnie. Poszłam więc do Jana Z. i spytałam
czy to prawda? Nie próbował nawet kłamać. Powiedział, że jeśli <gnój>
jeszcze raz nasypie piasku w piwnicy to będę go ściągała ze ściany. Sprawę
chciałam zgłosić milicji, bo były to lata osiemdziesiąte, ale Jan Z. był
ORMO-wcem. Trudno było by mu cokolwiek udowodnić. Nie miałam świadków, a
dręczyciel mógłby się łatwo wyłgać z zajścia tłumacząc to fantazją małego
dziecka.
Nie pożyczył mu 5 zł na „małpkę” to porysował jego samochód
Pan Jerzy do dziś wspomina zajście z
początku lat 90., kiedy to Jan Z. kuchennym nożem porysował mu samochód. – Jak
zawsze gdy chodzi o tego człowieka początki były niewinne. Wie pani jak to jest
z facetami. Pokłóci się taki z kobitą, ma gorszy dzień, przyjdzie do sąsiada,
kupi flaszkę i się wyżali. Nic nienormalnego. Tak też było z Janem Z. który
dzień w dzień skarżył się na swoją żonę Irenę. – A to, że jak się wkurzy,
to go kopie <po jajcach>, a to, że
mu jeść nie daje, a to, że smęci iż wiecznie pijany chodzi. Tego wieczoru ostro
popiliśmy w piwnicy. W życiu bym się nie spodziewał, że następnego dnia, w
biały dzień weźmie nóż i porysuje mi auto – mówi Pan Jerzy. Miał za to
kolegium, bo widziało to z okien kilku sąsiadów. – Poszło o to, że z rana nie
pożyczyłem mu pięciu złotych na „małpkę”.
Zwyzywał małą dziewczynkę od k….y, bo bawiąc się popchnęła mu rower
- Gdy tego psychopaty się bliżej nie pozna,
można mieć wrażenie, jest normalny, ale to tylko pozory – mówi jego sąsiadka.
Pani Basia ( imię zostało zmienione) była zszokowana, kiedy jej sześcioletnią
córkę były osadzony goleniowskiego Zakładu Karnego nazwał k….wą. – Jan Z. wpadł
w atak wściekłości. Nigdy w życiu nie widziałam, aby ktoś tak się zachowywał.
Zrobił się cały czerwony, zaczął kląć jak szewc, piana mu zaczęła lecieć z
buzi. Powiedział, że tego tak nie zos tawi i gorzko pożałuję, że moje dziecko…chciało
mu ukraść rower. Niech mi pani wierzy, że gdy słyszałam jego słowa, zaczęłam
analizować to, co na jego temat mówią sąsiedzi z naszego bloku, jak również
znajomi z ościennych kamienic. Ten
człowiek zawsze wydawał się lekko niezrównoważony, ale im bardziej posuwamy się
w czasie, im bliżej roku 2015, tym stadium jego choroby staje się coraz
widoczniejsze. Dziwię się, że tego człowieka nikt nie umieścił jeszcze w
Zakładzie Psychiatrycznym. To jest psychopata i zamiast odseparować go od
zdrowej części społeczeństwa, sąd w naszym kochanym Stargardzie zrobił z niego
jeszcze pokrzywdzonego przez złych ludzi. To nie mieści się w głowie – mówi
czterdziestolatka.
Rok przerwy w dręczeniu. Bandyta poszedł <siedzieć>. Najpierw na 14 miesięcy
Kiedy Jan Z. spowodował wypadek samochodowy
w którym ledwo co życia nie stracił kierowca samochodu, w który kompletnie
pijany dręczyciel z ul. B. Chrobrego uderzył prowadzonym przez siebie pojazdem
wszystko stało się jasne. -Przestępcę zobaczyliśmy dopiero po ponad roku mówi
pan Julian, mieszkający budynek za blokiem dręczyciela. – W wydychanym
powietrzu miał ponad 3,5 promila alkoholu. Wyrok, jak za takie przestępstwo
dostał i tak rażąco niski. Sąd w Goleniowie wysłał go so tamtejszego Zakładu
Karanego. Powinien iść za kraty, nie na
rok, a na co najmniej 5 lat, uważa pan Julian, którego spotkaliśmy
naprawiającego rower przy swoim bloku. – A czemu się pani pyta o Z.? Znowu coś
nawywijał? Pyta nas mężczyzna. Odpowiadamy więc, że piszemy o nim reportaż,
dokumentujący jego działalność przestępczą. – O, to dobrze się składa, mój syn
miał przez tego psychopatę myśli samobójcze. Pani, to jest chory człowiek.
Mieszaniec zza Buga. Półukrainiec, dlatego to takie podłe. Dzisiaj cię klepie
po plecach a jutro ci w nie wbije nóż – mówi pan Julian- Wczoraj rzucał w ludzi
z okna workami foliowymi napełnionymi wodą. Tu jest taki redaktor, młody
chłopak Z. już kilka razy też opisywał w
gazecie to pani, co tu się działo. Syna bandytę nasłał na niego, żeby go pobił
za to. Pani uważa, bo na panią też bandytów naśle. Patrzy pani, on tam mieszka.
Mężczyzna pokazuje ręką okno, gdzie ktoś
schowany za firanką obserwuje co się dzieje. Firanka pulsacyjnie rusza się co
chwila. Pytamy więc czy to Jan Z. ukrywa się za nią.
Ubiera laczki, bierze dyktafon i notes i przy zgaszonym świetle idzie
nocą podsłuchiwać pod drzwi sąsiadów. Na Irenę Z. wołają „Radio Wolna Europa”
–
Pani, to jego kobieta Irena się chowa za tą firanką. Wołają na nią „Radio Wolna
Europa” lub „blokowy szpicel”. Kiedy robi
się ciemno Irena Z. bierze dyktafon i notes oraz małą latarkę, żeby nie
palić światła na klatce schodowej. Pytamy więc po co? – Pani, jak to po co, żeby szpiclować – kontynuuje nasz
rozmówca. – Ubiera laczki i przy zgaszonym świetle od samej góry budynku staje
pod drzwiami sąsiadów i nasłuchuje. Potrafi tak stać nawet do 3, 4 nad ranem. Nagrywa
na ten dyktafon gdy zza drzwi sąsiadów dochodzą jakieś głośniejsze rozmowy, a
jak cichsze to notuje o czym rozmawiają. Potem lata na Klasztorną na dyżur
dzielnicowych w budynku Administracji i
donosi na sąsiadów. Za komuny to jeszcze
stary Z. włamywał się sąsiadom do skrzynek na listy i kradł z kopert im marki, czy dolary. Teraz jak porobili te nowe
skrzynki to otwiera je śrubokrętem. Kradnie korespondencję, czyta co rodziny
piszą do sąsiadów, a jak coś go zaniepokoi, to wysyła Irenę Z. do dzielnicowego.
Zapyta pani Tadka, mieszka nad Z. to pani dokładnie powie. Kiedyś nakrył starą
Z. jak wracał nad ranem do domu. Stała pod drzwiami sąsiadki na pierwszym
piętrze i notowała o czym rozmawia z mężem. Błagała Tadka, żeby nikomu nic nie
powiedział. Nawet próbowała go przekupić jakimiś przetworami: grzybkami
marynowanymi, ogórkami, czy dżemem.
Dawała mu co tydzień w piwnicy 10 zł na piwo, żeby trzymał gębę na
kłódkę – Mówię pani, idzie pani do Tadka, o widzi pani to ten siwy co schodzi
zjazdem do piwnicy w bloku 13 na Chrobrego, bo tu, to już Wita Stwosza.
- Kiedy wpadła do mnie do domu, pytać dlaczego nazywam ją „Wolna
Europa” myślałem, że mnie zabije.
Pan Tadeusz
przez pół życia był wicedyrektorem Zakładu Dziewiarskiego Luxpol w
Stargardzie Szczecińskim. Chętnie z nami rozmawia. Nad Janem
Z. mieszkają z żoną od blisko 40 lat. Po rozmowie widać, że jest osobą
inteligentną, po studiach. Oczytany. Cytuje znanych autorów, wie co słychać w
polityce. – Stoimy nad grobem, dajmy już spokój, jesteśmy starymi ludźmi. Co
się stało, to się nie odstanie. Jasiu ważył sobie piwo, które teraz pije… przez
całe życie. To prawda, o co pani mnie pyta. Był nieznośny, gnębił dzieci,
dręczył sąsiadów, czasami mam wrażenie, że ta jego baba była jeszcze gorsza niż
on. Julek jest porywczy, nie raz dali sobie po mordzie. Z tym dręczeniem jego
syna to nie bardzo wiem jak było. Wiem, że Janek dzwonił ciągle do jego zakładu
pracy, że syn Julka to złodziej, oszust. Coś takiego. On się lubuje w takim
dręczeniu ludzi, judzeniu, podpuszczaniu. Powiedzmy sobie szczerze: nic nie
dzieje się bez powodu. Jasiu naważył sobie tego piwa, a Tomek, ten redaktor go
zmusił na stare lata do jego wypicia. Mógł to zrobić nieco delikatniej, bo to
też nie jest tak, że on jest bez winy. Po co od razu było tego Janka opisywać w
gazecie. Całe miasto się z Irki i Jasia śmiało. Ale ten redaktor też jest cięty
i trudno go zmusić do zmiany obranego kursu.
Nikt Z. nie lubi, to fakt, ale
proszę się zastanowić. Dziwne by było, żeby było inaczej. Kiedyś piłem z kolegą
piwo, zamknąłem piwnicę, bo widzi pani, tutaj mamy taki wjazd – pokazuje nam
pan Tadeusz. – Tu zamykamy od zewnątrz, a wchodzę normalnie klatką schodową.
Szedłem do siebie domu i spotkałem Z. jak szła wyrzucić śmieci. W swoim życiu
miała kilka takich okresów, w których żadnemu z sąsiadów nie mówiła dzień dobry
przez pół roku. Za to, że jej nikt nie lubi i odwracali się na jej widok. Nam
zawsze mówiła, więc gdy mi nie powiedziała byłem zdziwiony. Pytam jej więc –
Irena a ty się obraziłaś? Nic nie powiedziała, nawet się nie odwróciła do mnie
tylko zeszła na dół. Za jakieś 5 minut ktoś zaczął pukać do naszego domu.
Żona otworzyła. Z. wpadła jak burza. –
Gdzie jest ten ch…., sku…..pierd…..pijak i zaczęła otwierać po kolei wszystkie
drzwi w naszym domu w poszukiwaniu mojej osoby. Fakt, byłem po dwóch piwach,
więc język mi się trochę rozwiązał, żartuje pan Tadeusz. Uspokój się Gumowe
Ucho – zawołałem do niej. To zadziałało na nią jak płachta na byka, bo
wiedziała, że wszyscy sąsiedzi tak o
niej mówią, lecz nikt w twarz jej tego nie powiedział. Nazywali ją także „Radio
Wolna Europa” od tego nocnego podsłuchiwania sąsiadów po ciemku. Po tym zajściu
dzień dobry nie mówiła mi przez rok – śmieje się pan Tadeusz. Cóż więcej.
Bardzo trudni ludzie. W szczególności gnębili młodych ludzi, młode małżeństwa, osoby
samotne, dzieci. Mnie, jak w zasadzie wszystkim, wrzucali tylko anonimy z
pogróżkami do skrzynki na listy. Takiego gnębienia jak inni, nie doświadczyłem.
„Przykro
mi, że żyję od lat z tak <godnym sąsiadem>”
Co by to nie miało znaczyć takiej treści
anonim Jan Z. , w 2009 roku wrzucił do skrzynki na listy mieszkającego
naprzeciwko niego Pana Wiktora (imię zostało zmienione). Pismo podpisane było
„Zakrzewska”. Sądowa ekspertyza grafologiczna, w późniejszych sprawach karanych
udowodniła, że autorką listu była Irena Z., żona dręczyciela z ul. Chrobrego. Takich listów małżeństwo Z. swoim sąsiadom
podrzuciło kilkadziesiąt. Pod drzwi, do skrzynek na listy, poprzez Pocztę
Polską. Dotyczyły one różnych <aspektów> codziennego życia. < sraj ciszej bo jak pierdzisz to się
budzę>, <ciszej się bzykajcie, bo za ścianą ludzie mieszkają>, <
wiem, że kradniesz prąd w piwnicy, już cię podpierdoliłem do elektrowni>, <nowe
auto się kupuje, a podatków się nie płaci>, to tylko niektóre z odręcznie
pisanych anonimów, którymi dręczyli przez lata swoich sąsiadów Irena i Jan Z z
ul. Bolesława Chrobrego 13 w Stargardzie Szczecińskim.
Zapchał jej zamek w drzwiach, bo grała za głośno na pianinie
Kiedy dręczyciel z Chrobrego zapchał
zamki do drzwi swojej sąsiadce, pani Jolanta na początk u uznała to za
chuligański wybryk jakichś łobuzów. Przez myśl jej nie przeszło, że w taki
sposób bawić się może 70- letni wówczas Jan Z. Wdowa zawołała więc ekipę,
naprawili zamek i zapomniała o sprawie. Incydent powtórzył się za kilka
tygodni, tyle tylko, że sprawca został zauważony przez mieszkającą naprzeciwko
pani Jolanty sąsiadkę., gdy wpychał jej zapałkę do zamka w drzwiach. Kobiety,
przypadkowo spotkały się przy skrzynce na listy, a pani Ewa opowiedziała
sąsiadce co zaobserwowała. Kobieta udała się więc do Jana Z zapytać czy to
prawda. A jeśli tak, o co mu chodzi? Mężczyzna powiedział, że to on, a jeśli
jeszcze raz będzie grała na pianinie i uniemożliwiała mu spokojne odpoczywanie
w mieszkaniu…podpali jej wycieraczkę. Zszokowana kobieta nie wiedziała co
powiedzieć. Dręczyciel jak obiecał, tak
też zrobił. Za kilka dni, gdy kobieta nie zaprzestała gry na instrumencie,
psychopata podpalił jej wycieraczkę pod drzwiami w mieszkaniu. Pani Jolanta nie
wytrzymała i złożyła na dręczyciela zawiadomienie w komisariacie Policji. Gdy
dzielnicowy odwiedził Z. w domu i w wyniku wywiadu środowiskowego dowiedział
się, że chodzi właśnie o niego, powiedział jej, że liczba doniesień na
dręczyciela nie mieści się już im w szafie, <ale co oni mogą zrobić?>.
Zaproponował kobiecie wniesienie prywatnego aktu oskarżenia do sądu. Gdy zmartwiona tym faktem starsza pani
wracała do domu, nieoczekiwanie z ciemnego korytarza wyłonił się Jan Z, który z
całej siły uderzył pięścią w twarz swoją sąsiadkę. Kobieta zalała się krwią i straciła przytomność.
Przybyła na miejsce karetka wezwana przez palącą w oknie papierosa inną sąsiadkę zabrała panią Jolantę do szpitala.
Następnego dnia z rana, Jan Z. miał w piwnicy <odwiedziny>, których długo
nie zapomni. Z gospodarską wizytą postanowił przyjść do dręczyciela syn
skatowanej przez niego sąsiadki, który ręcznie wytłumaczył Janowi Z., że
kobiet, a co dopiero starszych, się nie bije. Siła argumentów Tomasza
Pileckiego, syna Pani Jolanty, ówczesnego dziennikarza nieistniejącego już dziś
tygodnika 7 Dni Powiatu Stargardzkiego była tak duża, że Jan Z, przez tydzień
nie mógł chodzić o własnych siłach, a przez dwa miesiące bał się wychylić z domu.
Ponadto dręczyciel musiał wstawić sobie w piwnicy nowe drzwi, bo w starych na
środku pozostała dziura po jego…głowie.
Trafiła kosa na kamień, czyli cisza przed burzą
Przez dobre dwa miesiące w całej
kamienicy przy ul. Bolesława Chrobrego 13 w Stargardzie Szczecińskim zapanował
nieznany dotąd spokój. Żadnych anonimów rzucanych
sąsiadom pod drzwi. Przestały ginąć żarówki i listy ze skrzynek na listy. Dzieci
mogły spokojnie i swobodnie się bawić. Położona enty raz z rzędu wycieraczka na
korytarzu, pierwszy raz od lat przeleżała na swym miejscu więcej niż dzień.
Dziwnym zbiegiem okoliczności nikt także
nie załatwiał swych potrzeb fizjologicznych na klatce schodowej, a
przykręcona przez Spółdzielnię
Mieszkaniową do drzwi wejściowych „nóżka”
nie stała się obiektem niczyjego wandalizmu. Także z wiszących na
korytarzu kwiatów przestała się lać benzyna, a piwnica przestała być miejscem
alkoholowych libacji. Przynoszone przez kolporterów gazetki reklamowe sieci
Netto, czy Kaufland leżały na półce na gazetki wewnątrz budynku i nikt ich nie
wyrzucał do śmietnika przed tym jak ktokolwiek z mieszkańców zdążył się z nimi
zapoznać. Niestety nikt i nic nie przywróciło życie „Sabie”, którą
<pobity> dręczyciel dużo wcześniej otruł zatrutą kiełbasą.
Były więzień zadzwonił po
posiłki.
Synek: bandyta z Małkocina wybił jego sąsiadce okna
To, że ktoś odważył się położyć kres
terrorowi dręczyciela Jana Z. nie dawało byłemu więźniowi spokoju. Sąsiedzi
byli wdzięczni panu Tomkowi, że odważył się przeciwstawić ich wieloletniemu
oprawcy. Przede wszystkim spokój psychiczny odzyskała jego matka, mająca
wątpliwą przyjemność mieszkać koło psychopaty Jana Z. Spokój mieszkańców
kamienicy szybko jednak został zmącony. Po blisko dwumiesięcznym okresie normalności
Jan Z wezwał na pomoc swojego syna. Gangster Krzysztof Z.z Małkocina, na co
dzień zadający się z półświatkiem: złodziej, oszust, bandyta i paser w odwecie
za to, że starsza pani doniosła na jego ojca Policji powybijał jej o 2 w nocy
wszystkie szyby w domu. Zastraszaniu mieszkańców bloku nie było końca.
Dręczyciel Jan Z. napisał odręcznie 30 liścików z pogróżkami i wrzucił je
wszystkim sąsiadom do skrzynek na listy. < ty możesz być następny>
brzmiał komunikat na kartce w kratkę napisany przez psychopatę Jana Z. Kolejnej
nocy Jan Z. włamał się innej sąsiadce do piwnicy i ukradł jej rower. Przy
okazji załatwił swoje potrzeby fizjologiczne na korytarzu i upojony
alkoholem…zasnął koło odchodów. Kiedy o
zajściu dowiedział się syn Pani Jolanty, sprawy nabrały dynamiki nieznanej
dotąd przez lata. Mężczyzna napisał wniosek o eksmisje dręczyciela i jego
żony. Zaniósł go do Spółdzielni
Mieszkaniowej. Powiadomił o zajściu policję i prokuraturę. Zainteresował się
też praktykami nielegalnego handlu miodem w piwnicy przez Jana Z. Urząd
Skarbowy natychmiast zareagował karząc dręczyciela grzywną za prowadzenie
niezarejestrowanej działalności gospodarczej. Pan Tomasz wraz z mama założyli także rolety antywłamaniowe i kraty
w oknach mieszkania mamy oraz monitoring drzwi wejściowych i okien. To w
skuteczny sposób zniechęciło bandytę z Małkocina do kolejnego wybijania
kobiecie okien. Na koniec , pan Tomasz opublikował artykuł prasowy w lokalnej
gazecie na temat dręczycieli Ireny i
Jana Z. W szczególności to ostatnie wyprowadziło bandytę Krzysztofa Z. z
Małkocina z równowagi. Postanowił odwiedzić dziennikarza w redakcji.
Niecodzienne odwiedziny.
Na przywitanie przyniósł siekierę i kij bejsbolowy
- Do
dziś pamiętam ten dzień. To był 23 marca 2009 – mówi pani Agnieszka, ówczesna
stażystka w lokalnej redakcji gazety „7 Dni Powiatu Stargardzkiego”. Nie
wiedziałam kto to jest. Wpadł z kijem i siekierą do redakcji. Szukał Tomka
Pileckiego. Tomek siedział za ścianą. Teraz, może to brzmi śmiesznie, ale niech
pani wczuje się w sytuację, gdy jakiś psychopata wpada do Pani redakcji, w
sekretariacie jest pani sama, bo dziennikarze są w terenie. Szuka faceta, który
też jest sam i nie za bardzo będzie się mógł obronić. Bo czym by miał odpierać
atak szaleńca? Ołówkiem? Sytuacja była naprawdę
nieciekawa i Bóg miał nas w swojej opiece, bo gdyby nie trzeźwa reakcja
Tomasza, dzisiaj mogli byśmy ze sobą nie rozmawiać, mówi pani Agnieszka. –
Pamiętam tylko jego łeb – taki typowo
psi, jak owczarka niemieckiego i tę
siekierę. Z czerwonym trzonkiem. Nówka, nie używana – mówi Tomasz Pilecki. Za
bardzo nie wiedziałem kto to w ogóle jest bo ja tego bandyty dotąd na oczy nie
widziałem. Tylko z relacji sąsiadki mojej mamy, która przyuważyła go paląc o 2
w nocy papierosa jak wybijał mamie okna w domu. Zastanawiałem się, czy to jest
jeden z fanów prowadzonej przeze mnie
rubryki „Moim Zdaniem”, gdzie <jechałem> po wszystkich idiotach w
regionie, czy może pomylił redakcję z
areną ekstremalnych sportów walki, bo wie pani, tam kiedyś ktoś przyszedł na przykład
naprawić rower. -A to w redakcji nie
naprawiacie rowerów? Tak mnie zapytał i wyszedł – żartuje Pilecki. Rozmawiając
z nim coraz trudniej zachować jest nam powagę, bo Tomasz Pilecki rozbraja nas swym sposobem bycia. Raz dowcipem, raz jakąś
anegdotą z życia redakcji, w międzyczasie nadciąga kawa z mleczkiem, które
przynosi przesympatyczna pani w ciąży. Widząc, że spoglądam na jej
<brzuszek> redaktor naczelny Głosu Choszczeńskiego inteligentnie
pointuje - Proszę tak nie patrzeć, to
nie moja robota. To ta pani przytuli kolejny Kindergeld na dziecko, nie ja (
Kindergeld to benefit w wysokości 200 euro wypłacany na każde dziecko dla pracowników firm zarejestrowanych w
Niemczech lub Holandii, tak jak właśnie PHU „TOP” Tomasza Pileckiego – przyp.
red.) Wracamy po chwili do nagrywania
wypowiedzi Tomasza Pileckiego. - Więc pomyślałem że ten gość o psim łbie, może
też się pomylił? Ale nie, on się jednak nie pomylił, bo zawołał do mnie na cha i na ku i na sku i co
to ma być? I zza pazuchy wyciągnął aktualne wydanie naszej gazety gdzie opisani
byli jego mamusia i tatuś – dręczyciele z ul. Bolesława Chrobrego 13 w
Stargardzie. Odpowiedziałem więc, że to artykuł o dwóch bandytach. Chyba znowu
go zdenerwowałem, bo wówczas, poważnie zrobiło się nieciekawie. Psychopata Krzysztof
Z. siekierę zanurzył w biurku i rzucił się na mnie z pięściami. Poszarpaliśmy
się trochę. Szczerze pani powiem, że spodziewałem się po takim gangsterze
czegoś więcej, bo wchodzi w czarnej skórze, w ciemnych okularach, wyposażony w
fachowy sprzęt, a jak przychodzi co do czego
i lekko go oklepałem, to ten z przerażeniem w oczach, w podartej koszuli
i rozerwanych spodniach zaczął uciekać z redakcji. Porwana koszula całkiem mu
się zsunęła przez nogi i z gołą klatą uciekł na korytarz, prosto w objęcia
Policji i ochrony biurowca ZNTK, które wezwała pani Agnieszka. Wiem, że ja się
nie powinienem z tego śmiać, bo dla Agi, czy w zasadzie dla każdego w miarę
normalnego człowieka to jest ekstremalnie ciężkie psychicznie doznanie, ale nie
mogę powstrzymać się od śmiechu pani
redaktor. Pierwsze co powiedział Policji, gdy ci skuwali go w kajdany i
wywozili na <dołek> to, że rozerwałem mu koszulkę i spodnie. I że wróci
tu jeszcze po pieniądze za zniszczone ubrania. Pedalską czerwoną koszulkę
wycenił, pani redaktor, na 200 zł. Chyba do dziś czeka, na te 200 zł (
śmiech). Wychodzi więc na to, pani
redaktor, że bandyta jest mocny wobec 60 – letniej emerytki której pod osłoną
nocy wybił szybu w domu. Kiedy natomiast miał okazję pokazać swoją „moc” z kimś
równym sobie, to wolał dać się skuć policjantowi w kajdanki, niż kontynuować
<sparing> w redakcji . Pamiętam jeszcze jak mój kolega, ś.p. Marek
Wieczorek, który miał niedaleko nas swoje biuro Nauki Jazdy przyszedł do mnie
wieczorem i powiedział, że Krzysztof Z. na korytarzu nie mógł darować sobie tej
koszulki, którą mu zniszczyłem. Był chyba do niej bardzo przywiązany – mówi
Tomasz Pilecki.
Bandycka napaść przestępcy z Małkocina…bezkarna
Dużym zaskoczeniem dla wszystkich, którzy
widzieli bandycką napaść psychopaty Krzysztofa Z. z Małkocina na redakcję
lokalnej gazety i redaktora Tomasza Pileckiego był fakt, że bandytę, po 48
godzinach, prokurator rejonowy w Stargardzie Szczecińskim nakazał
wypuścić. W napadzie z siekierą,
zdemolowaniu redakcji i groźbach pozbawienia życia kierowanych wobec Tomasza
Pileckiego prokuratorzy stargardzkiej prokuratury rejonowej nie dopatrzyli się
znamion czynu zabronionego. Na takie uzasadnienie postanowienia, zażalenie
wywiódł pokrzywdzony Tomasz Pilecki. Kolejnym szokiem dla wszystkich wokół była
decyzja stargardzkiego sądu, która zaskarżone postanowienie utrzymała w mocy.
To precedensowy przypadek, aby nie penalizowano tak groźnych czynów
przestępczych w wykonaniu przestępcy o barwnej karcie karnej. Lokalna redakcja
wszczęła zatem swoje wewnętrzne dziennikarskie śledztwo na temat osoby
Krzysztofa Z. z Małkocina, jego działalności przestępczej i powiązań gangstera
ze stargardzkimi organami ścigania i wymiarem sprawiedliwości. Efekty ponad
trzymiesięcznej pracy śledczej okazały się porażające. O swoich odkryciach
dziennikarze, wówczas już: tygodnika 7 Dni Stargardu i gazety Głos Choszczeński
opublikowali obszerny materiał prasowy. Od tego momentu, czyli od dobrych
trzech lat dziennikarze, a w szczególności redaktor naczelny Tomasz Pilecki, są
regularnie szkalowani, zniesławiani i
znieważani za pomocą Internetu przez bandytę Krzysztofa Z z Małkocina z jednej,
natomiast prześladowani przez stargardzki sąd i prokuraturę z drugiej strony.
Czego boi się prokurator rejonowy w Stargardzie Adam Szurek? Dlaczego
prokurator Arkadiusz Wesołowski z prokuratury rejonowej w Stargardzie
Szczecińskim kontaktował się poza prokuraturą z przestępcą Krzysztofem Z? Jaki
cel miało włączenie się stargardzkiej prokuratury do prywatnego aktu oskarżenia
skierowanego przez przestępców Z, przeciwko lokalnej redakcji za rzekome naruszenie ich dóbr osobistych w publikacji prasowej ?
Dlaczego Irena i Jan. Z. stalkerzy i dręczyciele z ul. Bolesława Chrobrego 13 w
Stargardzie Szczecińskim nie zostali skazani za wieloletnie dręczenie swoich
sąsiadów? Czy Mariusz J.,były prezes sądu w Stargardzie Szczecińskim wywierał
naciski na sędzię Halinę Waluś, aby ta skazała redaktora naczelnego Tomasza
Pileckiego za zniesławienie bandytów w prasie? Jaki interes ma stargardzki
wymiar sprawiedliwości w chronieniu dręczycieli z ul Chrobrego i ich syna bandyty z Małkocina?
10 lat slalkingu, dręczenia i nękania przez parę psychopatów z ul.
Chrobrego bez wyroku
Także kilka zawiadomień o popełnieniu
przestępstw dręczenia, stalkingu i nękania osób prywatnych, firm i dzieci przez
psychopatów Jana i Irenę Z. nie doczekało się postawienia zwyrodnialców przed
obliczem sądu. Stargardzcy prokuratorzy przekazywali sobie sprawy Zakrzewskich
jak gorącego kartofla. Co zatem tak parzyło nadzorujących postępowania przygotowawcze? Do stargardzkiej prokuratury zawiadomienie o
nękaniu przez Jana i Irenę Z. złożyło siedem osób. 3 sąsiadów, dwóch
dziennikarzy i trzech mieszkańców oddalonego o 200 metrów od Z. bloku
mieszkalnego. Swoje zawiadomienie poparli rzetelnie zgromadzonym materiałem
dowodowym. Były to przede wszystkim odręcznie pisane anonimy z pogróżkami
wrzucane przez dręczyciela Jana Z. do skrzynek na listy, także liczne smsmy z groźbami
pozbawienia zdrowia i życia, a także billingi rozmów z telefonu stacjonarnego o
numerze: 091 578 31 24. To z tego numeru Z. wydzwaniał między innymi do dziennikarza Tomasza Pileckiego. – Każdą
rozmowę ze mną zaczynał od słów ty chu,
ty ku, ty sku itd. Straszył, że spali mi dom, porwie dzieci, podpali mnie
benzyną i wrzuci do jeziora, czy rzeki. Dziennie potrafił wykonać z
pięćdziesiąt takich połączeń. To jest psychopata, pani redaktor. Kupował sobie
startery w różnych sieciach komórkowych i wysyłał mi z różnych numerów telefonów wulgarne smsy.
Treści na ogół były te same, które przytoczyłem przed chwilą. Na początku byłem zdziwiony, że takiemu
staremu dziadzisku w ogóle chcę się bawić w takie rzeczy. Przecież to wymaga
dość dużego nakładu czasu i starań, aby idioty nikt nie namierzył. On czuł, że
nic mu za to nikt nie zrobi, dlatego dręczył dalej, nękał i zastraszał. Na
przesłuchaniach w prokuraturze rżnął schorowanego, niedołężnego, po kilku
zawałach. Mnie takie tanie chwyty nie łapią, pani redaktor. Było nie chlać
denaturatu, to by zawałów nie miał – komentuje sprawę Tomasz Pilecki. W każdym
razie bandyta pozostał bezkarny i to jest kompromitacją stargardzkiej
prokuratury. Żadno z siedmiu postępowań przygotowawczych prowadzonych przeciw
degeneratom z Chrobrego nie doczekało się postawienia im zarzutów. 3 prywatne
akty oskarżenia, które ofiary dręczycieli skierowali do stargardzkiego sądu
zakończyły się niczym. Pokrzywdzeni przez 75- letnich dziś dręczycieli
przecierali oczy ze zdziwienia nad cudami, które działy się na sądowej sali.
Sędziowie prowadzący postępowania stawali na głowie, aby bandytom z Chrobrego
13 włos nie spadł z głowy. – Kryminalne czyny
Jana Z. tłumaczyli wiekiem, lekką schizofrenią, kilkoma zawałami serca.
Tylko co to ma do rzeczy? Jak ja ukradnę komuś samochód i będę miała 75 lat i
kilka zawałów serca to zwolni mnie to od odpowiedzialności karnej? Ten człowiek
zabrał mi kilka lat życia, zamienił życie moje i mojego dziecka w koszmar.
Córka do dziś wspomina lata dzieciństwa, w których ten psychopata się nad nami
znęcał – mówi była sąsiadka Ireny i Jana Z. – Mnie dziwi tylko jedno. Skoro mam
billing, mam nagraną rozmowę, słychać bardzo dobrze pijacki głos Jana Z., mamy
samego degenerata na ławie oskarżonych, możemy porównać jego głos z głosem z
nagrania, mamy dokument z TP, dziś ORANGE, potwierdzający, że ten numer
telefonu należy do Ireny Z, bo ona figuruje na umowie z TP jako właściciel
numeru, w końcu mamy stertę odręcznie pisanych przez tych psychopatów anonimów,
które łatwo sprawdzić z ich pismem, mamy zeznania pokrzywdzonych, do ciężkiej
cholery, co stoi na przeszkodzie, żeby tych dwóch staruchów wysłać na 10 lat za
kraty? Pyta podniesionym głosem Tomasz
Pilecki. –Jedna z ich ofiar chciała targnąć się na własne życie. Za coś takiego
właśnie grozi 10 lat. Tych dwoje powinno zakończyć swój żywot w systemie
izolacji penitencjarnej –dodaje.
Tymczasem za kraty stargardzki sąd chciał wysłać…dziennikarzy, za to ze
ośmielili się opisać absurdalność sytuacji w prasowym artykule.
Pokrzywdzeni przez Z. udali się do lokalnej gazety
Oburzeni
tym, że stargardzka prokuratura w jawny sposób zaaprobowała: dręczenie,
zastraszanie, pobicie, napad i włamanie w wykonaniu małżeństwa zwyrodnialców Z
.z ul. Bolesława Chrobrego 13 i ich syna: bandyty z Małkocina, siedmioosobowa grupa
ofiar zwyrodnialców Z. udała się do lokalnej gazety, której redaktorem
naczelnym jest Tomasz Pilecki. Ten sam, który kilka lat temu <pięścią w
piwnicy> wytłumaczył dręczycielowi Z., że starszych kobiet się nie bije. Dziennikarz
przyjął grupę i zapowiedział, że bacznie przyjrzy się sprawie. W tym
celu wynajął biuro detektywistyczne, które miało za zadanie śledzenie bandyty z
Małkocina i jego kontaktów z zorganizowaną przestępczością z jednej, a
stargardzkim wymiarem sprawiedliwości z drugiej strony. Wnioski okazały się
porażające. – Oto bowiem bandyta z Małkocina spotyka się po godzinach z
prokuratorem Prokuratury Rejonowej w Stargardzie Szczecińskim, ponadto dzwoni
do Komendy Policji, wynosi stamtąd informacje ze śledztw prowadzonych przeciwko
niemu. Stara się wpływać na śledztwa
prowadzone w sprawie, a także przeciwko dziennikarzom, którzy opisali jego
bandyckie czyny, w tym handel kradzionym paliwem. Wprost wywiera naciski na
organa ścigania i w jawny sposób próbuje je wywierać także na pseudoniezależny
sąd w Stargardzie Szczecińskim. – Tyle mogę ujawnić, resztę informacji
przekazałem ABW , bo w mojej ocenie jakikolwiek kontakty statutowych organów
państwa ze światem przestępczym, którego przedstawicielem jest Krzysztof Z. z
Małkocina napawają głębokim niepokojem o kondycję tych organów – mówi Tomasz
Pilecki. Lokalne gazety: 7 Dni Stargardu i Głos Choszczeński w dwustronicowym artykule prasowym opisały
przestępczą działalność rodziny Z oraz ich powiązania ze stargardzkim wymiarem
sprawiedliwości. Artykuł odbił się wielkim echem w całym województwie
zachodniopomorskim, a bohaterowie wydań: rodzina Z. przystąpiła do niebywałych
ataków na gazety i personalnie Tomasza Pileckiego.
„Redaktor naczelny to bandyta, złodziej i uciekł z więzienia, gdzie
odbywał karę 25 lat więzienia”
Takich
i jeszcze bardziej obelżywych wpisów na temat Tomasza Pileckiego i jego rodziny
na internetowych forach i gdzie się da, dokonywał i nadal dokonuje Krzysztof Z
z Małkocina, po tym, jak lokalna redakcja nie przestraszyła się gróźb bandyty i
dalej na łamach prasy ujawniała jego liczne kryminalne czyny. Zakrzewski
próbował zastraszyć Tomasza Pileckiego poprzez poprzecinanie mu kół w
samochodzie oraz podszywanie się pod niego, dziennikarzy gazety, tworzenie
fałszywych profili internetowych gazety i dziennikarzy na facebooku, jak
również próbę zdyskredytowania go w oczach opinii społecznej. Bandycie pomagał
jego przyjaciel Andrzej G, homoseksualista
zatrzymany i skazany za produkcję narkotyków w prywatnym mieszkaniu w
Stargardzie Szczecińskim oraz kolega
siostry bandyty z Małkocina, Wioletty T,
pracujący w stargardzkiej firmie Backer OBR. Mężczyzna związany jest także z
lokalną telewizją w Choszcznie ( nie mylić z uczciwie działającą Telewizją TEL
-SAT- przyp. red.) Za pomocą jednej z niszowych facebookowych stron
poświęconych miastu Choszczno szkalował dziennikarza i jego firmę.– Już za
tydzień ukaże się na pierwszej stronie „Głosu Choszczeńskiego” kolejna
publikacja śledcza o dręczycielach Janie i Irenie Z oraz ich synu bandycie Krzysztofie
Z. z Małkocina i jego powiązaniach z zorganizowaną przestępczością. Gazeta od
stycznia jest bezpłatna i będzie ją można dostać wraz z Zachodniopomorskim
Informatorem Edukacyjno – Turystycznym, w punktach użyteczności publicznej
Miasta i Gminy Choszczno. Cześć nakładu rozkolportowana zostanie do skrzynek na
listy – mówi Tomasz Pilecki. A jak na czarny PR ze strony przestępców Z.
reaguje sam zainteresowany? Widać, że sprawia mu to sporą… radość. - Niech mi
pani powie, pani redaktor jak to jest, człowiek pół życia zabiegał o
rozpoznawalność, a dzięki bandycie z Małkocina zna mnie teraz każdy, kto
oglądał Interwencję, czy UWAGĘ w TVN. Uwielbiam czarny PR, bo gdy ludzie nie
wiedzą co jest prawdą, a co nie, to rozbudza ich ciekawość. I zaczynają się plotki.
W biznesie to jest super sprawa. Bo nakręca to pieniądz (śmiech). Bo na
organizowanych przez nasz kursach językowych rodzice naszych uczniów patrzą tak
na mnie i nie wiedzą już czy… ja faktycznie rozwiozłem się z żoną, a ożeniłem z
wieloletnią przyjaciółką, która akurat tak się składa, że jest w ciąży, czy to
jest jakaś bujda. Czy to jest może moje
dziecko, czy nie? Czy jestem bandytą, który dorobił się domu na sprzedaży
heroiny, a Donald Tusk załatwił mi robotę w Parlamencie Europejskim bo już miał
dość jak się męczę z tymi Zakrzewskimi (śmiech). Reklamodawcy naszych gazet zachodzą w głowę, dowiadując się co raz to
bardziej absurdalnych i sprzecznych ze sobą informacji. A frapuje ich to, czy
Pilecki uciekł z więzienia, czy odbywał tam 25 lat więzienia za zabójstwo
chomika, a może go sami wypuścili, bo prezes Jasion po wizycie w Częstochowie
doznał objawienia jasnogórskiego i uniewinnił go od groźnych przestępstw
zniesławień prasowych( śmiech), a może w ogóle go tam nie było, bo od pięciu
lat zmienia te zakłady karne jak rękawiczki. (śmiech) Czy zrobił podkop i fosą
odpłynął ku lepszej przyszłości, a może po prostu zrobił wszystkich w chu….i
pojechał na ryby (śmiech). Powiem Pani
taką zabawną historię. Otóż faktycznie otrzymałem pracę w Parlamencie Europejskim,
co w żaden sposób nie wpływa na działalność firmy, wszystko zostaje po staremu.
Ja mam spore możliwości godzenia różnych zajęć ze sobą, a na jednej z
facebookowych stron poświęconych walce z bezprawiem sądów i prokuratur
wyczytałem, że mam także zdolności bilokacji, co wprawiło mnie w taki napad
śmiechu, że nie mogłem się powstrzymać. Autor publikacji napisał, że to stare
dziadzisko z Chrobrego 13,widzi mnie wszędzie. Za oknem, w ubikacji i w piwnicy
na różowym słoniu i biję go codziennie z rana szczotką od toalety, którą nazwał
<berłem>. Byłem akurat na dość ważnym spotkaniu. Poważni ludzie, z
poważnych krajów, a ja walczyłem ze sobą żebym się roześmiał na cały głos. I to
wszystko dzięki Krzysztofowi Z z Małkocina i jego tacie. A jak już sobie
przypomnę jego odwiedziny biurowcu ZNTK z siekierą i ucieczkę w podartej
koszuli, to niech mi pani wierzy, że nie potrzebne są: cyrk czy telewizyjne
komedie. Z tego się trzeba śmiać, pani redaktor, bo widzi pani, że w Polsce
musi upłynąć dużo wody w Wiśle, żeby cokolwiek się zmieniło. Stargardzki sąd z
pospolitej dręczącej recydywy spod ciemnej gwiazdy uczynił dręczonych uczciwych
ludzi, a z ich ofiar…dręczycieli. Jeśli po opadnięciu emocji, po upłynięciu od tego wszystkiego już sporej
ilości czasu nie podejdziemy do tego jak do kolejnego absurdu polskiego
państwa, to po prostu nabawimy się ciężkich chorób. Wczoraj byłem w Stargardzie
Szczecińskim i spotkałem znajomego, radnego, człowieka także perfekcyjnie
władającego językiem angielskim, bywalca salonów. Powiedział jedno niezwykle
mądre zdanie – Tomasz wskaż mi drugie państwo cywilizacji zachodniej, w
którym pomimo twardych dowodów
popełnienia przestępstwa jego sprawcy pozostają bezkarni, a dziennikarze za
opisanie haniebnych poczynań sądu otrzymują wyroki roku więzienia. I powiem
pani, że jeśli ktoś mi powie, że to standardy Rosji, to będę musiał stanowczo
zaprotestować, bo przebywałem ostatnio trochę w tym kraju. I w historii Federacji,
po roku 1990 żadna prokuratura nie sklasyfikowała artykułu prasowego
jako…dręczenie, a żaden sąd w tym kraju nie skazał z takiego artykułu
dziennikarza na bezwzględne więzienie. Więc
obrażę chyba Ugandę, jak porównam jej jurysprudencję, do jasionowego modelu
funkcjonowania sądownictwa. –Najzabawniejszy
był telefon od znajomego z zaprzyjaźnionej hurtowni papierniczej który
powiedział tak „ Ja nie wiem czy ty możesz tak głośno gadać przez komórę w
więzieniu i nie wiem, czy masz tam <pod celą> Internet, ale pamiętaj, że
jutro się zbliża termin zapłaty faktury za artykuły biurowe, więc idź do
wychowawcy, oddziałowego czy nie wiem kto tam cię pilnuję i niech puści cię do
kompa zrobić przelew, bo jak mi kasa na rano nie dojdzie, to wpadnę tam na
widzenie do ciebie i inaczej pogadamy. I zdjęciami z Tuskiem nie zamydlisz mi
oczu. Gotówka, albo dywanik u naczelnika. A jak i to nie pomoże, to zadzwonię
do Interwencji, że mi nie płacisz i że widziałem jak biłeś na ulicy bandytę z
Małkocina szczoteczką do zębów” –
właśnie tak mi powiedział, żartuje z rozmowy z kolegą Tomasz Pilecki.
-Dziś jest dobrze. Nawet lepiej niż przed rozpętaniem tego piekła.
Mogło być jednak zupełnie inaczej. Firma to delikatny organizm. Żyjemy
na milionie zł. kredytu…
– Żartowanie z tego wszystkiego to jest
pewnego rodzaju terapia po traumie. Przynajmniej ja tak uważam. Taka samoterapia
w wykonaniu ludzkiego organizmu, która w połączeniu z radosnym usposobieniem i
pogodnym charakterem Tomka, spowodowała, że…nie zwariował. Ludzie, widząc, że
jego to bawi, idą w ten sam deseń i tak samo obracają całą tę chorą sytuację w
żart. A ta potęga żartu rozlewa się dalej i dalej. Dziś hasła: Interwencja, Jasion,
czy łomot w piwnicy to synonimy odwrócenia kota ogonem. Ludzi to bawi, śmieszy,
powstają jakieś memy, śmieszne opowiadania, jakiś wariat o tym pisze nawet
wiersze i wrzuca do Internetu. Sama, gdy to czytam, łzy lecą mi ze śmiechu na
klawiaturę komputera – mówi Katarzyna Szulczewska-B€rgholtz, z- ca redaktora
naczelnego Głosu Choszczeńskiego i była dziennikarka 7 Dni Powiatu
Stargardzkiego. -Ludzie do nasz piszą. Różni. Hejterzy, trolle, profesor
Uniwersytetu Warszawskiego z Katedry Dziennikarstwa, czytelnicy portalu „Afery
Prawa”, czy „Barwy Bezprawia”, kompletnie nieznani nam użytkownicy portali
społecznościowych, znana w Stargardzie Szczecińskim była pani prezes dużej
firmy, którą Jasion z Wesołowskim także chcieli pod stołem zamknąć za rzekome
wałki w zarządzaniu firmą. Uniewinniona, oczyszczona dopiero po prawnych bataliach przed
europejskim trybunałem i z zasądzonym odszkodowaniem za niesłuszne skazanie.
Pisze „hejter” z Wrocławia – dawajcie namiary na tego c…. <tu pada niecenzuralne
słowo> z Małkocina i tą sędzinę < tu także pada niecenzuralne słowo>
która podniosła rękę na wolność słowa. Odpisujemy mu: „Ale co chcesz zrobić, po
co ci takie dane”. Hejter pisze: „Dręczyć chcieli niewinnych ludzi to popiszemy
do nich z hejterską bracią maile na: m.jasion@sr.stargard.gov.pl. Może nasz
też <tu pada niecenzuralne słowo>
z tego sądu w Stargardzie wsadzi za to do więzienia. Przecież mamy wolność
słowa. Dlaczego mam się bać głoszenia własnych poglądów – pisze „hejter”.
Przychodzi też dużo korespondencji pocztą tradycyjną. Ta głównie jest urzędowa.
Z Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, z Europejskiego Trybunału Praw
Człowieka, od Rzecznika Praw Obywatelskich, z Kancelarii Prezydenta – Biura
Kombatantów i Prawa Łaski, z Ministerstwa Sprawiedliwości, z Prokuratury
Generalnej. Konstytucyjne Organa Państwa, w końcu, powtarzam, w końcu się
obudziły. Przez ostatni tydzień nie było dnia, by nie dzwonił lub pisał jakiś
dziennikarz mediów ogólnopolskich prosząc o komentarz Tomka do wyroku
Europejskiego Trybunału, który wyrok Jasiona z 2010 roku uznał wprost
nielegalnym i stojącym w całkowitej sprzeczności do europejskiego prawodawstwa
i doktryny broniącej wolności: słowa, wyznań i przekonań. Tyle tylko, że do
rozpatrzenia tych pseudowyroków Trybunał będzie miał jeszcze kilka – mówi
dziennikarka. A najważniejsze rozstrzygnięcia przed nami. Zaważą myślę o być
albo nie być prowincjonalnych sędziów z sądu rejonowego w Stargardzie
Szczecińskim. Dziś jest tak. Kiedy całe
to piekło zgotowane przez przestępców Irenę i Jana Z i ich niezrównoważonego
psychicznie syna Krzysztofa Z. z Małkocina oraz ich protektorów i mocodawców:
pospolitych bandytów z sądu rejonowego w Stargardzie Szczecińskim się
rozpoczęło, było inaczej. Będąc w defensywie, musieliśmy obrać strategię i
strategię biznesową na najbliższy czas, zachować spokój, nie podejmować
nieprzemyślanych decyzji. Po skazującym wyroku, absurdalnym, idiotycznym – przecież
wiemy o tym wszyscy, lecz wówczas podpartym „autorytetem” „niezależnego” pana
Jasiona, prezesa sądu w Stargardzie Szczecińskim, który brylował w mediach
mając swoje, jak się później okazało -
ostatnie w karierze- 5 minut zwykli, nie związani ze sprawą ludzie, nie
wiedzieli co o tym mają myśleć. I to dawało pole przestępcom Z., którzy
próbowali odwrócić kota ogonem i zrobić z siebie ofiary, zgodnie z wytycznymi,
którymi uraczyła ich pani Halina Waluś. Dziś nikt w te jej bzury wygłaszane
łamiącym się głosem nie wierzy. Ale
mogło być zupełnie inaczej. Bo zastanów się sama – ekstremalnie bezpośrednio
mówi pani Katarzyna – Z jednej strony
dwóch dziadków, niezłych aktorów, którzy zagrali perfekcyjnie ofiary prasowej
nagonki oraz ich synek, który smutnym głosem żalił się, że nie mógł spać po nocach, kiedy przypominał sobie, jak
bardzo „skrzywdził” go swymi publikacjami Tomek, a z drugiej…no właśnie on
Tomasz Pilecki. Dynamiczny, mało przejmujący się „cierpieniem” swych „prasowych
ofiar”, wiecznie zaganiany, wożący w reklamówce
forsę do banku w Zdrojach. Zawsze na ostatnią chwilę, bo zawsze tej
forsy na spłatę gigantycznego kredytu na 30 lat nie ma. I tak od 5 lat zawsze
po terminie, a przed nim, podobnie jak przede mną, jeszcze 25 następnych lat
bycia wasalem banku – dodaje pani Katarzyna. Ze skrzynki na listy wysypują się
faktury do zapłaty, leasingi, dzierżawy, czynsze, drukarnia….7,8 tysięcy zł. Przy tym
parkujący auto jak się da i gdzie się da. Na trawie, na miejscu Jasiona
pod sądem, na chodniku, bo musiał załatwić to, bo musiał tamto, bo nie było
miejsca. Stargardzka drogówka już nie miała na niego siły. -Jak widzieli na Szczecińskiej opla na niemieckich numerach z
którego kapało paliwo, to wiedzieli kto nim jedzie. Już nawet nie reagowali-
śmieje się nasza rozmówczyni. Rozwalił
filtr paliwa gdzieś o kamień na budowie, to przez pół roku ciekło. Nie miał
czasu się tym zająć. Pojechał z żoną i dzieciakami na wczasy nad morze.
Zapomniał, że cieknie z filtra. Kiedy
zbierali się do powrotu, nie było na czym „odpalić” auta. A w
Międzywodziu stacji paliw nie ma… Dużo by mówić – żartuje pani Kasia. Po co o
tym mówię? Po to, by ci coś uświadomić – znów bezpośrednio mówi nasza
rozmówczyni. Widzisz takiego obrotnego faceta, który nie ma na nic czasu, biega,
lata, ciuła 5 kafli miesiąc w miesiąc na kredyty i opłaty. Czteroosobowa
rodzina w domu. Zupką knora i bananem ich nie wyżywisz. I widzisz z drugiej
strony dziadków „aktorów”, i synka cwaniaczka, którzy nie mogli spać po nocy,
tak bardzo przeżywali że redaktor <pojechał> po nich w gazecie. Efekty
specjalne w postaci: trzęsących się rąk dręczyciela Jana Z., czy też
podkrążonych od picia oczu Ireny Z, teatralna, zasmucona twarz bandyty z
Małkocina Krzysztofa Z, który…tak o tym wszystkim myślał, że czasem budził się
o 4 w nocy i dumał „czemu ten redaktor mnie tak osmarował w tej gazecie”. Och,
jak chwyta to za serce. Kto twoim
zdaniem jest tu winnym? Redaktor, czy dziadkowie i bezrobotny cwaniaczek? Oczywiście redaktor, bo ma ich w d…., więc
jest nieczuły, wozi kasę w reklamówce i płaci 5 tys. zł kredytów, czyli pewnie
„kradnie”, łamie przepisy ruchu drogowego, czyli jest „przestępcą”, parkuje
auto na kopercie Jasiona, czyli jest „prowokatorem”, a na domiar złego auto ma
na niemieckich numerach, czyli drwi z naszej ojczyzny i służy Niemcom którzy
nas tyle lat… „dręczyli”. Czyli jest faktycznie „dręczycielem”. A być może miał
też dziadka w Wermachcie. Jego stryj faktycznie był komunistą i wysokim
państwowym dygnitarzem PRL. Znanym w Choszcznie i Gryfinie. A każdy komunista
to złodziej i…dręczyciel. Jak do tego dodamy, że redaktor wyciąga od Niemców
kasę na dzieci bo tam ma zarejestrowaną firmę, to…rok więzienia dla redaktora
oraz 60 tys. zł grzywny, wydaje się tu karą… nawet zbyt łagodną. Więc dorzućmy
mu drugi rok i kolejne 60 tys. Żona sobie poradzi jak redaktor będzie siedział w
więzieniu. Z samego „kindergeldu” żona dostanie od Niemców na rękę co miesiąc przez 25 lat 1600 zł, a za
tyle niektórzy ludzie pracują w Polsce. Na cały etet. Ale….2 lata dla kogoś,
kto płaci podatki w Niemczech? To jednak… też za mało. W Polsce bieda, a taki tam
„naczelny” finansuje BundesRepublik zamiast „uciśnioną” przez PO ojczyznę?
Dajmy mu 5 lat. 5 lat dla redaktora jest a w sam raz….Paweł Graś, były rzecznik
rządu, też miał „niemieckie” akcenty w życiorysie. I kradł. A redaktor też zna
Grasia. Więc redaktor jest złodziejem. Na 5 lat z nim do puchy. Plus milion
złotych grzywny. Bezapelacyjnie. W taki sposób, można naciągnąć fakty na dosłownie każdą,
niewygodną nam osobę. I z uczciwego człowieka zrobić…dręczyciela i przestępcę. Takie
chwyty to polska specjalność. Tym zawodowo zajmują się służby specjalne. Tak
było w przypadku Tomka. To była precyzyjnie zaplanowana, dobrze zorganizowana i
przemyślana akcja, mająca na celu zahamowanie bardzo owocnie zapowiadającej się
kariery politycznej oraz zdyskredytowanie człowieka, upadek firmy, licytację
komorniczą domu i wysłanie
czteroosobowej rodziny pod most. Pytanie, komu tak bardzo na tym zależało
wydaje się nie na miejscu – mówi Katarzyna Szulczewska-B€rgholtz, spoglądając
na list od Mariusza Jasiona, byłego prezesa sądu. Tylko dzięki naszej szybkiej
reakcji i przemyślanym rozwiązaniom polegających na przekształceniach
właścicielskich i przepisaniu majątku oraz ubezpieczeniu wszystkich kredytów na
wypadek „W” jak również przeniesieniu kont bankowych za granicę wyszliśmy z
tego wszystkiego bez szwanku. Nie ma się co oszukiwać, bez kontaktów, które
nabyliśmy przez lata pracy – nie udało by nam się tego zrobić tak sprawnie i szybko.
Nawet nie chcę myśleć, co by się stało, gdyby tym psychopatom ze stargardzkiego
sądu udało się nas wyprzedzić i zajęli by konta bankowe firmy, na których nawet
nie ma połowy sum, które podwładni Jasiona zasądzili Tomkowi tytułem grzywien,
kosztów, zadośćuczynień itd. Lekko licząc to ponad 130 tys. zł plus koszta
komornicze. To by całkowicie sparaliżowało działanie firmy. Poszlibyśmy z
torbami. A ten biznes to, w moim przypadku jedyne źródło utrzymania, nie licząc
pensji męża Niemca. Mieszkamy w Polsce, spłacamy bardzo duży kredyt hipoteczny.
Jesteśmy teraz tak zapobiegliwi, że oficjalnie firma stoi w Niemczech na moją
mamę i mamę Tomka. Dla bezpieczeństwa. Nie chcę też nawet myśleć o tym co by
się stało, gdyby Tomek dzień po wyroku nie przepisał u notariusza mieszkania,
samochodów, firmy, działek na rodzinę i nie wziął rozdzielności majątkowej z
żoną. Bóg ma go w swojej opiece, bo gdyby było inaczej, dziś nie miał by ani
złotówki i siedział by w więzieniu za…napisanie… artykułu prasowego o
pospolitej recydywie spod celi: Irenie i Janie Z i ich synku Krzysztofie Z. z
Małkocina. Siedziałby tam gdzie psychopata Jasion od 5 lat próbuje go
wysłać. A Tomek Jasiona i jego
zauszników: Waluś i Klimczak ograł jak dzieci. To też nie przypadek. Od
więzienia wymiksować się jest…w zasadzie nie da rady. Pomimo, że wyrok
skazujący dziennikarza wydany był nielegalnie, to ten kto go wydawał, zarządzał
jednocześnie zatrzymanie i doprowadzenie. Osobą tą był Mariusz Jasion.
Osobiście dzwonił do Zakładu Karnego, żeby sprawdzić, czy jego ulubiony
<podsądny> odbywa już karę. Gdy odpowiedź była negatywna, Jasiona
zamurowało. Wbicie w <system> do
wykonania nielegalnego wyroku: nieprawomocnego, <wklepanego> jako
prawomocny, także było celowe i z premedytacją, choć po zawiadomieniu o
popełnieniu przez Jasiona i Klimczak przestępstwa, które w Prokuraturze Generalnej
złożył Tomasz Pilecki, była przewodnicząca II Wydziału Karnego SR w Stargardzie Szczecińskim Kamila Klimczak uznała to za…wypadek przy
pracy. Oczywistym jest, że z pewnością
po interwencjach samego zainteresowanego i listach do Ministerstwa, czy
Prokuratury Generalnej, natychmiast zarządzono by jego zwolnienie. Ale
wcześniej, odsiedziałby pół roku, jak nie więcej- zanim trzymający komitywę ze
skorumpowanym sędzia Zakład Karny, zdecydował by się wysłać pocztą jego listy.
-Największe układy nie pomagają. Polskiemu bezprawiu sądowo – prokuratorskiemu
nie podołali nawet najlepsi adwokaci warszawscy Lwa Rywina. Ten znany producent
filmowy przesiedział cały 2 letni wyrok, choć próbował wyjść, ustawowo, po
odbyciu połowy kary – na 24 godzinną przepustkę. Nie przyznano mu jej, choć, na
miły Bóg, jaki z niego był przestępca? Dopiero zawał serca i choroba wieńcowa
pana Lwa skruszyła zatwardziałe serca sędziów wydziału penitencjarnego sądu w
Warszawie i puścili tego znanego producenta filmowego na przepustkę….w asyście
pracowników Służby Więziennej. Wstrzymanie wyroku do wykonania to połowiczny
sukces. Choć, wielu by chciało taki połowiczny sukces odnieść. A
wcześniejsze zakpienie z Jasiona, to też
<prztyczek > w jego nos. „Ty mnie
podszedłeś i ograłeś bez rozpatrzenia wniosku o wstrzymanie wykonania kary, to
ja ciebie też podszedłem i ograłem. Idąc po bułki do…Piekarza. Wtajemniczeni
wiedzą o co chodzi. A iść po bułki do Piekarza to zwrot, w lokalnym środowisku
stargardzkiego sądu i prokuratury, który
stał się zakazany jak piosenki Lady Pank w komunie – z
wyraźną satysfakcją i nutą buty w głosie dodaje pani Katarzyna. Dręczyciele z Chrobrego i ich synek to były tylko żołnierzyki w planszowej grze –
dodaje. Na szczęście społeczeństwo nie
jest wcale tak naiwne, jakby to mogło się wydawać i po chwilowym staniu w
rozkroku, łatwo zorientowało się, że był to teatr jednego aktora. W jednym
bezapelacyjnie zgadzam się z Jarosławem
Kaczyńskim, prezesem PiS. Ten sędziowsko –prokuratorski zastawiony patologią stolik,
w Polsce należy przewrócić do góry nogami.
Publikacje śledcze gazety Pileckiego nie spodobały się
protektorom rodziny Z. : prokuratorowi Wesołowskiemu i sędziemu Jasionowi
Publikacje
prasowe z licznymi wypowiedziami ofiar dręczycieli Ireny i Jana Z. ze Stargardu
oraz osobami pokrzywdzonymi przez Krzysztofa Z. z Małkocina ( oszustwa, napady,
pobicia, włamania, rozboje, wyłudzenia)
oraz recenzje absurdalnych wyroków uniewinniających Z. nie spodobały się bardzo stargardzkiej
prokuraturze oraz sądowi. Ta pierwsza, z urzędu wszczęła postępowanie przeciwko
dziennikarzom piszącym artykuły oraz Tomaszowi Pileckiemu. Prokurator Arkadiusz
Wesołowski ( ten od smsów i spotkań w knajpie z przestępcą Krzysztofem Z.)
postawił im zarzut…uporczywego nękanie
przestępców w prasie. – Było to jak primaaprilisowy żart – mówi Ewelina
Zielińska, autorka publikacji śledczych o kryminalnych czynach Ireny i Jana Z.
oraz ich syna Krzysztofa Z. z Małkocina. Nie dość że bandyci Z. nie poszli siedzieć
za swe przestępstwa, to zaczęto próbować wywrzeć nacisk na niezależne media,
aby nie pisały prawdy. -Oto bowiem dwóch zdegenerowanych dręczycieli od lat
prześladujących swoich sąsiadów i ich podstarzały synek zakapior traktowani byli jak jajko na miękko przez
prokuraturę, która -jeśli dowody wskazywały na ich winę, bagatelizowała ich
ciężar, albo interpretowała na ich korzyść. A to, że schizofrenik, a to że
stary, a to, że był bardzo wzburzony, a to że pijak, to znów, że po sześciu
zawałach, jakby miało to w jakikolwiek sposób stanowić okoliczność łagodzącą.
Stargardzki sąd trzy prywatne akty oskarżenia przeciwko przestępcom Z. w zasadzie zmiażdżył w całości. Przestępcy
nie zdążyli nawet zabrać głosu w trybie ad vocem do słów oskarżycieli
prywatnych, a prowadząca posiedzenia Halina Waluś w ich imieniu tłumaczyła
dlaczego dokonywali takich, a nie innych przestępstw. - Gdy 75-letni pijak Jan
Z. dostał alkoholowych drgawek i zaczęły mu się trząść łapy, sędzia Waluś
wzruszona delirium przestępcy zapytała, czy może mu w czymś pomóc. Nie
wytrzymałem i się zaśmiałem, mówi jeden
z siedzących na widowni podczas procesu mężczyzn. Siedząca obok mnie
dziennikarka wyszeptała „podaj mu butelkę denaturatu, tym mu pomożesz od razu”.
Wzrok sędzi Waluś przeczył nas na wylot, o denaturacie oczywiście nie usłyszała
bo byśmy dostali od razy miesiąc aresztu, jako kara porządkowa. Widać było, że
pani sędzia Waluś, też chyba lubi sobie strzelić szklankę czegoś mocniejszego na
dobry początek dnia, bo niczym innym nie mogę wytłumaczyć takiego jej zachowania. Ja bym symulantowi Janowi
Z. zasądził 7 dni aresztu o chlebie i starym razowcu, a po siedmiu dniach by
wrócił na salę rozpraw jak cudownie uzdrowiony. Tego samego dnia poznaliśmy
wyrok – kontynuuje mężczyzna.- Zdaniem pani Waluś świadkowie kłamali, materiał
dowodowy był bardzo wątły ( 200 listów z pogróżkami, 3 płyty CD nagranych
rozmów telefonicznych z wyzwiskami od Jana Z., dokumenty potwierdzające , że
telefon był zarejestrowany na Irenę Z), a przestępcy to mili i sympatyczni
ludzie zaszczuci przez szukające sensacji media oraz nieprzychylne im osoby –
Jak o tak haniebnym wyroku nie napisać komentarza prasowego? Pyta Ewelina
Zielińska. Jak widać, nie dość, że w Stargardzie Szczecińskim nie można liczyć
na sprawiedliwy wyrok odzwierciadlający stan faktyczny, to także nie można się
z nim nie zgadzać, komentować go, a pod żadnym pozorem nie można nie wierzyć w nieomylność
stargardzkich sędziów. – My bandytów nazywamy bandytami. Stargardzki sąd
bandytów nazywa pokrzywdzonymi. Niestety mamy na tę sprawę inny pogląd. A jak widać nie wolno. Waluś powzięła pomysł
wysłania nas za to za kraty – dodaje Zielińska.
Sędzia Waluś: „pokrzywdzeni” nie mogli po tych publikacjach…zasnąć.
Ludzie zaczęli z nich szydzić, odwrócili się od nich”
- To
dziwne, ze 75- letni dręczyciel nie mógł zasnąć, bo jak zawsze przed snem wypił
szklankę denaturatu to spał jak zabity – ironizuje słowa sędzi Waluś redaktor
Tomasz Pilecki. -A po tym jak przeczytał o sobie w gazecie, nawet denaturat mu
nie pomógł. Ja bym mu w takim razie zasugerował przechylić od razu całą butelkę z <gwinta>. Wtedy na pewno by zasnął -kpi dziennikarz. W sukurs
jego słowom idzie Ewelina Zielińska. – Ja nie wiem, czy ta sędzina , gdy
wypowiadała te słowa nie <działała w stanie silnego wzburzenia>, o
którym, na kanwie wcześniejszych procesów karnych dręczycieli Z, występujących
w charakterze oskarżonych tak wiele mówiła . Bo w żaden inny sposób tak na
zdrową logikę tego się wytłumaczyć nie da. Zamiast zastanowić się co musiały
wycierpieć ofiary oprawców Ireny i Jana Z., i ich dzieci przez lata dręczone
przez psychopatę z Chrobrego 13., ta martwiła się, ze ludzie zaczęli z nich
szydzić, czy się odwracać na ich widok. No takie są skutki popełniania przez
siebie przestępstw. Jakby Jan Z. nie dręczył ludzi, to by się od niego nie
odwracali. Więc przypisywanie nam jako dziennikarzom winy za to, to wybieg do
przodu o 7 metrów. Najbardziej paradoksalne jednak jeszcze nie nastąpiło. Otóż
w ekspresowym tempie, w trzy miesiące
sędzia Waluś uznała dziennikarzy winnych <brutalnego nękania Zakrzewskich w
mediach> i za to bardzo groźne społecznie przestępstwo skazała ich na…rok
bezwzględnego pozbawienia wolności i
idące w tysiące złotych zadośćuczynienia dla recydywistów Z. za rzekome
„krzywdy moralne” których mieli doznać w
wyniku ukazania się publikacji prasowych. – Gdy pani Walusiowa ogłaszała owoc
swych przemyśleń, piłam akurat piwo, przyznaje szczerze Ewelina Zielińska. Gdy
Tomek zadzwonił i mi powiedział, tu
padły niecenzuralne słowa o pani Walusiowej, że Bóg jej odebrał rozum na stare
lata, na początku myślałam, że Tomasz jak zawsze robi sobie jaja. Ale okazało się, że mówił jak najbardziej serio.
Pani Waluś mało nie rozpłakała się uzasadniając swój wyrok, tak bardzo było jej
przykro, że przestępcy z Chrobrego 13 w wyniku ukazania się tych publikacji nie
mogli w nocy zasnąć i wszyscy się od nich odwrócili. Waluś groźnym głosem
przemawiała do nieobecnego przy ogłoszeniu wyroku Tomasza Pileckiego, patrząc
ponoć w stronę ławę oskarżonych.- Obawiam się, że ten wyrok nic nie zmieni, a <przestępcy> w ogóle się nim nie
przejmą. Wyrok ten wcale nie gwarantuje spokoju
Irenie i Janowi Z oraz ich synowi Krzysztofowi Z. z Małkocina, bo mogą
znaleźć się naśladowcy czynów Eweliny Zielińskiej i Tomasza Pileckiego –
kontynuowała wywód Halina Waluś. I w tej materii faktycznie miała rację.
Najciekawsze <złote myśli> Waluś zostawiła na deser. – Dziennikarze, którzy dręczą w mediach takich
ludzi jak Irena, Jan i Krzysztof Z. to…<bandyci > - grzmiała Waluś .Dodajmy,
że zarówna Ewelina Zielińska, jak i Tomasz Pilecki przed wydaniem wyroku byli
osobami nie karanymi, co po sprawdzeniu ich karty karnej wyraźnie napisane było
w akcie oskarżenia sporządzonym do tej sprawy przez prokuratora Arkadiusza
Wesołowskiego. Kara grzywny za rzekome zniesławienie w gazecie tych samych
przestępców, wcześniej przez tę samą sędzię nałożona na dziennikarzy 6 lat temu
została już zatarta. Zarówno Tomasz Pilecki, jak i Ewelina Zielińska, jako
osoby nie karane, co logiczne - w żadnej sprawie karnej w swoim życiu nie byli
karani karą pozbawienia wolności w tzw. „zawieszeniu”. -Wydając wyrok, przez
chwilę zastanawiałam się, nad warunkowym zawieszeniem jego wykonania, ale po
głębszych przemyśleniach uznałam, że
sprawcy opisania w gazecie Ireny, Jana i Krzysztofa Z to osoby…wysoce
zdemoralizowane społecznie, których nie można już …zresocjalizować – dalej
kontynuowała Waluś. – Żeby każdy był w Polsce tak zdemoralizowany jak Pilecki,
to Polska by była tygrysem Unii Europejskiej. Nie pali, nie pije, w żyłę nie
daje, kobiety nie bije… faktycznie prawdziwy degenerat – coraz bardziej kpi z
ociekających absurdem słów sędzi Haliny Waluś dziennikarka. -Czyli masło
maślane, jak nie może zresocjalizować, to czemu chce zamknąć w więzieniu?
Próbuje odgadnąć szczerze intencje Waluś, Tomasz Pilecki - Sąd doszedł zatem do wniosku, że cele kary
zostaną osiągnięte, jeżeli zasądzona
zostanie kara bezwzględnego więzienia – zakończyła wywód Waluś. – Chm, Waluś to
dla mnie zagadka większa niż Jasion. Bo dobrze…no, jestem zdemoralizowanym
degeneratem i jeszcze bandytą. Mam to na piśmie, bo porosiłem by Waluś
zechciała przelać swe myśli na papier. Kiedyś to może być cenne, jak już będę
premierem – w charakterystycznie żartobliwy sposób próbuje okiełznać tok myślowy
sędzi Waluś Tomasz Pilecki. -Ok, no miłe to nie jest, że Halina tak o mnie
myśli, ale Mateczko Nazareńska, dlaczego nie karanego od razu na rok do
więzienia? Pani redaktor kochana. Za to, że ona pochwala dręczenie ludzi przez
Jana i Irenę Z., a my nie?. Pani redaktor, niech mi pani powie dlaczego Halina
jest taka niedobra? Niech mi Pani pomoże rozgryźć Mańka i Halinę, bo ja ich nie
ogarniam. Prosi Pilecki. W końcu zostawiam kolegę montującego także ze mną
materiał o dręczycielach Z. do telewizji internetowej. Idę do łazienki. Tam
wybucham śmiechem, zakrywam buzię ręcznikiem, by nie było słychać.
Nie mogę się opanować, tak rozbawił mnie Tomasz Pilecki. Polewam twarz
wodą. Chwilę czekam. Wychodzę i próbuję
udawać poważną. Ale nie jest łatwo.- Pani redaktor, ja powiem pani tak. Jak mam złe dni, bo nie przyszedł przelew za
reklamy w gazecie, albo przypaliłem jajecznicę, to przypominam sobie bandytę z Małkocina i jego wizytę w biurowcu
ZNTK – scena VI – odwrót w podartej koszulce oraz złote myśli Waluś. Nagle
dzwoni telefon. Tomasz Pilecki odbiera, wychodzi do innego pomieszczenia,
przychodzi i mówi, że dzwonił naczelnik z Alei Żołnierza. -Pyta kiedy wpadnę,
bo zakupili dla mnie specjalnie pościel z merynosów australijskich za 5 tys.
600 zł – żartuje. Próbuję opanować śmiech – nie daję rady. Mówiąc „Aleja
Żołnierza”, dziennikarz miał na myśli Zakład Karny w Nowogardzie, gdzie od lat
próbuje go wysłać były prezes stargardzkiego sądu Mariusz Jasion za opisywanie
w lokalnej prasie absurdów mających miejsce w stargardzkim wymiarze
sprawiedliwości . – O czym to ja mówiłem – zastanawia się Pilecki. – O
Waluś, w tej samej chwili odpowiadamy
wszyscy razem. Znów wybuchamy śmiechem. - Jak Boga kocham. Myślę, że ona marnuje talent
w tym sądzie, bo w Kabarecie Skeczów Męczących na taką osobowość jak ona
czekają od lat. Albo w Paranienormalnych… Pani Kasia pyta pana Tomka czy mógłby
zamówić jej taksówkę, bo mocno się zasiedzieliśmy. Ten odpowiada – Wiesz, ja
nie wiem, czy dyspozytor nie przestraszy się tak zdegenerowanego bandyty i
prasowego dręczyciela. Pani Kasia wybucha śmiechem – Patrzymy, a tu Waluś
prowadzi taksówkę. Dorabia sobie po godzinach. A dyspozytor to Maniek Jasion.
Poznają cię po głosie i mówią „ ty
bandyto raus mi na aleję żołnierza resocjalizować się. Zaraz napisze taki
bandyta w gazecie, że taksówkę źle prowadzę” – dodaje dziennikarka. Nie
wytrzymałam. Wybuchłam śmiechem. Razem ze mną zaczął śmiać się kręcący materiał
kamerą Bo pan Tomek i Pani Kasia śmiali się od dobrych piętnastu minut. Przez
dobre pięć minut nie było słychać niczego innego oprócz naszego przeszywającego
na wskroś biuro śmiechu.
To chyba
jest najlepszym komentarzem do tego reportażu… Tak w Polsce działa właśnie wymiar
sprawiedliwości... I chwała Bogu, że szykanowani i prześladowani przez
stargardzki sąd dziennikarze, potrafią się z tego jeszcze śmiać. Bo na to, że
dręczyciele i prześladowcy Irena i Jan Z z ul. Bolesława Chrobrego 13 ze
Stargardu Szczecińskiego i ich syn Krzysztof Z. z Małkocina zostają rozliczeni
za swą przestępczą działalność raczej w tamtym dziwnym mieście nie ma co
liczyć. W Stargardzie Szczecińskim sąd trzyma pieczę nad przestępczym status
quo tej zdeprawowanej, przestępczej rodziny Z. Wielu ludzi ma słabą psychikę i takich aktów
psychicznego znęcania się nad nimi po prostu by nie wytrzymało. Ofiary
zwyrodnialców Z. musiały sobie z tym poradzić same. Tamtejsza prokuratura i sąd
stanęły po stronie przestępców. A statystki są przerażające. Fala samobójstw w
Polsce wzrosła dwukrotnie w porównaniu z latami 90.ubiegłego wieku. Jesteśmy
pod tym względem niechlubnym liderem w
całej Unii Europejskiej.
Monika PARUZEL
-
Subskrybuj:
Posty (Atom)